Na zdjęciu: A. Kołecki w czasie pokazu gimastycznego 1962, fot. J.Jankiewicz.
Z cyklu: Osoby i wydarzenia, których trudno zapomnieć.
Kulturyści z ambicjami sportowymi co kilka miesięcy startowali w zawodach, sprawdzając efekty treningów. Przez okres 1960 – 1970 najważniejszą areną rywalizacji były korty tenisowe w Sopocie. Tam, przy szczelnie wypełnionych trybunach, walczono o miano najlepszego kulturysty Polski. Na widowni wśród widzów i entuzjastów nowego sportu byli nieraz reprezentanci dyscyplin olimpijskich, skoszarowani w pobliskim Cetniewie, na zgrupowaniach sportowych. Najbardziej hałaśliwi i wesołkowaci byli lekkoatleci. Złośliwymi dowcipami „docinali” niektórym kulturystom podczas przyjmowania pozycji jak przy rzutach: dyskiem, kulą lub udawania, że napinają łuk.
Prześmiewcy krzyczeli np. „Leci, kryj się”, a po chwili ktoś wrzeszczał „Dostałem, wezwijcie pogotowie”. Upodobali sobie też kulturystów zmagających się w przysiadzie z obciążeniem. Kto walczył o wynik powyżej 190 kg, był głośno chwalony, zaś ci, którzy męczyli się z mniejszym ciężarem, byli narażeni na niepochlebne komentarze lub kpiny, np. „Musisz lepiej jeść, kup sobie nowe gacie”. Tak było przez kilka lat, aż do momentu, gdy wesołkowie swoimi docinkami urazili Antoniego Kołeckiego, czołowego naszego kulturystę lat 60 70 – tych.
Antek był atletą i wszechstronnym sportowcem, dobrym w podnoszeniu ciężarów, gimnastyce i w rugby, a przy tym „twardzielem” zaprawionym w pokonywaniu trudności życiowych. Przy pierwszym jego podejściu do ciężaru 170 kg „złośliwcy” buczeli, co nerwowego Antka tak zdekoncentrowało, że nie mógł wstać z przysiadu, wraz ze sztangą podnieśli go asekurujący. Wściekły i na przekór słabości, przed swoją następną próbą zaordynował zwiększenie ciężaru o 10 kg, na co z trybuny, przywódca sportowców – wielki i ciężki mistrz w pchnięciu kulą, swym tubalnym głosem poradził Antkowi; „Weź głęboki oddech i uważaj na majtki”.
Tego było już za wiele dla naszego kulturystycznego mistrza, ważącego tylko 85 kg. Cisnął swój ręcznik w stronę trybuny i elastycznym krokiem ruszył do ważącego 140 kg mistrza kuli, otoczonego grupą ciężkoatletów, specjalizujących się w rzutach. Publiczność węszyła wielką rozróbę, ale skończyło się na dość dziwna rozmowie. Antek coś szeptał do ucha mistrza, a tamten milczał. Tylko ich szczęki oddawały emocję i stan ducha – Antka pulsowały, a olbrzyma coraz bardziej „opadała”.
Po tej „dżentelmeńskiej” konwersacji, Antek uspokoił się. Dostojnie powrócił na pomost i bez trudu i już w ciszy trybun wstał z ciężarem 180 kg. Zawody trwały jeszcze ponad godzinę, ale już bez złośliwych komentarzy. Tylko widzowie siedzący najbliżej ciężkoatletów zauważyli, że dowcipnisie opuścili trybuny „po angielsku”.
Antek zapytany po zawodach przez ciekawskich, co powiedział wielkiemu kulomiotowi, odparł lakonicznie: „Przypomniałem mu jego niechlubną walkę bokserską zakończoną przed czasem z powodu jego „szklanej szczęki”. Chyba można w to uwierzyć, gdyż mistrz kuli był bardzo wrażliwy na punkcie swoich walk bokserskich, a szczególnie z młodzieżowym reprezentantem Włoch, w kategorii ciężkiej.
Autor: Jan Włodarek Listopad 2003 r.
Rej. 148/jw.-19/2010.10.17
Ostatnia aktualizacja 2010.10.26 godz.12:10
|