Strona Główna

Nasz program

O nas

Forum

Galeria zdjęć

PIONIERZY

Kontakt
Artykuły:
Jan Włodarek
Historia
Sylwetki
Wywiady
Porady
Trening
Dietetyka
Medycyna
Wspomaganie
Sterydy
Ośrodki
RÓŻNE
Statystyka
Odwiedziło nas:
10033952
osób.
Oni są z nami:
"Ćwiczę umysł i ciało". Wywiad z Waldemarem W. Bednarskim

(Na zdjęciu: Waldemar Wojciech Bednarski, Puławy luty 2012 , Fot. Jan Włodarek).

Z dr Waldemarem Wojciechem Bednarskim rozmawia Jan Włodarek.

Dwa lata temu w archiwalnych materiałach Stanisława Zakrzewskiego - „Ojca Polskiej Kulturystyki” natrafiłem na list mgra Waldemara Wojciecha Bednarskiego z Tomaszowa Lubelskiego, który trafił do redakcji czasopisma „Sportu dla Wszystkich” i na jego łamach ukazał się 15 lipca 1962 roku.

Postanowiłem odszukać nadawcę listu, aby porozmawiać o jego młodzieńczej przygodzie ze sportem i jej przemijaniu z upływem lat. Chciałem również dowiedzieć się, czy jest zadowolony ze swojej kariery zawodowej i co sądzi o współczesnej kulturystyce.

Pana Bednarskiego, szukałem z pomocą kolegów w sieci internetowej, zostawiając informacje na forach portali województwa lubelskiego. Po kilku miesiącach otrzymałem różne informacje i kilkanaście numerów telefonu donikąd. Po jakimś czasie była informacja, że Pana Bednarskiego trzeba szukać w Puławach.


A w tym mieście mam kolegę, byłego „super śledczego” w Najwyższej Izbie Kontroli. Na moją prośbę dziarsko zabrał się za szukanie Pana Bednarskiego i wkrótce radośnie „zameldował”, że „poszukiwany” to osoba bardzo znana i szanowana, oraz zasłużona dla województwa lubelskiego, a szczególnie Tomaszowa Lubelskiego i Puław.

Uświadomił mi, że Pan Bednarski oprócz osiągnięć w krzewieniu kultury fizycznej, jest cenionym historykiem – badaczem dziejów ziemi lubelskiej.

W tym roku pan Bednarski będzie świętował 80. urodziny, ale o odpoczynku nie myśli, pisze nową książkę, a w kwietniu drukiem ukaże się Jego pasjonująca rozprawa na temat kolaboracji na Lubelszczyźnie i Podlasiu w latach okupacji. Nie zaprzestał też ćwiczyć!

W mroźny styczniowy poranek dotarłem pociągiem do ośnieżonych Puław. Na dworcu, czekał uśmiechnięty pan Bednarski, zabrał mnie do siebie, kilka godzin rozmawialiśmy. Warto było!

Jan Włodarek. 50 lat temu napisał Pan list do Stanisława Zakrzewskiego, informując o swoich efektach ćwiczeń sportowych, dodając, że w czasie odbywania służby wojskowej w marynarce każdą wolną chwilę spędza z kolegami przy przyrządach gimnastycznych i na ćwiczeniach siłowych. Z listu wynika, że początkowo was wyśmiewano, dopiero, gdy umięśnionymi sylwetkami i sprawnością fizyczną wyraźnie górowaliście nad bracią marynarską, ona wówczas ruszyła waszym śladem do ćwiczeń.
- Waldemar Wojciech Bednarski.
To co napisałem i wysłałem do redakcji „Sportu dla Wszystkich jest charakterystyczne dla listów słanych wówczas z całego kraju do redaktora Stanisława Zakrzewskiego. Dziesiątki tysięcy młodych pasjonatów kulturystyki, ćwiczących bez instruktora w wojsku, akademikach, piwnicznych siłowniach, mieszkaniach, wiejskich pomieszczeniach gospodarczych itp., pisało o tym, jak ćwiczenia zmieniały ich sylwetki i dawały siłę. Proszono redaktora o wskazówki treningowe. Najciekawsze z tych listów wraz z odpowiedziami redakcji ukazywały się w „SdW”. To była cenna i ciekawa lektura instruktażowa. Z jej pomocą regularnie trenowało ponad 300 tysięcy osób, głównie młodzież. A co do wyśmiewania ćwiczących, to tylko na początku próbowano, bo kto mógł przypuszczać ze „cherlak” po kilkunastu miesiącach ćwiczeń siłowych przeistoczy się w sprawnego fizycznie i harmonijnie zbudowanego atletę!

To, że Pana list po upublicznieniu nie został zniszczony może wskazywać, ze Stanisław Zakrzewski zakwalifikował Pana do grona osób z którymi zamierzał współpracować?
- Redaktor w okresie międzywojennym uprawiał sport, późnej był trenerem i jednocześnie pracowitym dziennikarzem. Zwracał więc uwagę na tych, którzy mieli talent do uprawiania sportu i byli jego entuzjastami. Pod koniec lat 50 – tych ubiegłego wieku tacy byli mu potrzebni, aby w terenie popularyzować wśród młodzieży ćwiczenia siłowe. Kiedy napisałem do niego wymieniony list miałem 29 lat, studia wyższe na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Marii Skłodowskiej Curie w Lublinie za sobą, ćwiczyłem kulturystykę, gimnastykę przyrządową i inne sporty i uczyłem ich młodzież Tomaszowa Lubelskiego. Nie bez znaczenia było to, że moja praca zawodowa związana była z organizacją zajęć sportowych dla mieszkańców mojego miasta. Stanisław Zakrzewski dostrzegł u mnie również umiejętność pisania ładnym językiem.

Został Pan społecznym propagatorem kulturystyki ?
- Byłem nim już kilka lat wcześniej o czym poinformowałem Redaktora. Nie było więc potrzeby przekonywać mnie, abym w swoim środowisku krzewił kulturę fizyczną, a szczególnie uprawianie kulturystyki. W 1955 roku po zakończeniu trzyletniej służby w Marynarce Wojennej, w Przemyślu ukończyłem miesięczny kurs instruktorów podnoszenia ciężarów i kulturystyki. I tuż po nim pracowałem jako instruktor, następnie jako trener podnoszenia ciężarów w Radzie Powiatowej LZS. W tym okresie wyczynowo uprawiałem kilka dyscyplin sportowych: podnoszenie ciężarów, kulturystykę, piłkę nożną, tenis stołowy, podnoszenie ciężarów, boks gimnastykę przyrządową.
Z redaktorem Zakrzewskim prowadziłem korespondencję; informowałem go o moich osiągnięciach organizatorskich, co było wykorzystywane w artykułach „SdW”.




(Na zdjęciu: Waldemar Wojciech Bednarski, Gdynia 1955 r.).

Gimnastyka przyrządową to bardzo wymagająca dyscyplina sportowa. Uprawiał Pan ją tylko w wojsku ?
- W czasie odbywania zasadniczej służby w Marynarce Wojennej w Ustce ćwiczyłem po kilka godzin dzienne. Opanowałem „12 ćwiczeń oficerskich” oraz ćwiczenia wymagane do uzyskania drugiej klasy sportowej, np. nienagannie „kręciłem” olbrzyma na drążku i perfekcyjnie wykonywałem ćwiczenia na poręczach. W następnych latach swoje umiejętności doskonaliłem podczas studiów w Lublinie, w „Sokole”, pod kierunkiem bardzo dobrego trenera Ryszarda Skubiszewskiego —wspaniałego człowieka .W 1961 roku zorganizowałem w Tomaszowie sekcję gimnastyki sportowej dziewcząt i chłopców i byłem ich trenerem. Mieliśmy sukcesy na mistrzostwach województwa i spartakiadach w gimnastyce młodzieżowej. Najlepsi stali się później zawodnikami renomowanych klubów np. warszawskiej Legii lub uprawiali ją za granicą.

Jak doszło do tego, że Pan - wszechstronny i utalentowany sportowiec zajął się jeszcze prowadzeniem sekcji ciężko atletycznej?
- Zadecydował przypadek. Zaproponowano mi odbycie szkolenia na kursie instruktorów podnoszenia ciężarów i kulturystyki, dającym uprawnienia do prowadzenia zajęć. A że pasjonowałem się sportem, byłem sprawny i wcześniej w Marynarce Wojennej ćwiczyłem siłowo, chętnie na ten kurs. pojechałem do Przemyśla Przez miesiąc słuchałem wykładów i praktycznie uczyłem się techniki. Bez trudu zdałem egzamin i rozpocząłem prace instruktorską w sekcjach trzech miejscowości, w Machnowie – Dyniskach, Wozuczninie i w Tomaszowie Lubelskim. Trenowałem silnych chłopców, startując z nimi w lokalnych zawodach. Po dwóch latach, w czasie pobytu w Lublinie założyłem sekcję, która w zawodach oficjalnie występowała pod nazwą „TKS Tomasovia”.

Byli w niej utalentowani zawodnicy? Odnosiliście sukcesy?
- Z talentem do dźwigania ciężarów było wielu młodych silnych zawodników. Na ogół byli to wszechstronni sportowcy, np. Ludwik Kulpa - biegał, skakał w dal, walczył jako bokser; Mirosław Prandota - jednocześnie trenował kulturystykę i judo. Należeliśmy do najlepszych w województwie lubelskim. „Tomasovia" dwukrotnie zwyciężała w mistrzostwach wojewódzkich, a indywidualne tytuły mistrza podnoszenia ciężarów zdobyli: Wiesław Pakosik, Ludwik Kulpa, Roman Miącz, Franciszek Mazurek, Henryk Dziki, Marian Józwik, Mirosław Prandota,, Edward Władysiuk i ja dostąpiłem tego zaszczytu. Zdobyłem też dwukrotnie tytuł mistrza województwa w sześcioboju ciężarowców w wadze średniej.

Pewnie oprócz zawodów swoją tężyznę prezentowaliście na pokazach organizowanych z różnych okazji, np. państwowych świąt?
Były inne czasy i inne zwyczaje sportowe, w tym obowiązek krzewienie kultury fizycznej na pokazach dla mieszkańców, a że odbywały się z okazji świąt państwowych - wtedy kluby i organizacje sportowe funkcjonujące w danej miejscowości obowiązkowo organizowały takie pokazy lub w nich uczestniczyły. Był to dobry zwyczaj, który i obecnie powoli wraca do łask władz samorządowych. Bez względu na opcje polityczne, sport pokazywany na ulicy, czy w parku jest najlepszą jego propagandą, zachęca społeczeństwo do czynnego w nim udziału. Taki sposób wyciąga z domu całe rodziny na powietrze i dawał im rozrywkę.
Zespoły którym przewodziłem wielokrotnie prezentowały się publiczności. Najbardziej okazałe pokazy odbywały się w Lublinie 1 maja i 22 lipca. Chłopcy i dziewczęta: z tomaszowskich sekcji: podnoszenia ciężarów, kulturystyki, gimnastyki pokazywali jak ćwiczą i co potrafią widowiskowego wykonać. Ich występy zawsze były dużą atrakcją, ,na którą tłumnie przybywała publiczność. Jeden z najbardziej atrakcyjnych pokazów odbył się w 1961 roku - z inicjatywy Gierasa prezesa Ogniska „Sokół” - w lubelskim kinie „Wyzwolenie”. Tłumy ludzi oglądałyi pokaz kulturystyczny w wykonaniu zaproszonego z Warszawy Andrzeja Jasinskiego – pierwszego mistrza Polski w kulturystyce. Towarzyszył mu zespól gimnastyczek z warszawskiego Targówka. Powiązanie kulturystki z gimnastyką, bardzo się widzom podobało.




(Na zdjęciu: Po pochodzie 1 maja 1959 r., w Lublinie, gimnastycy od lewej: Waldemar Wojciech Bednarski, Franek Mazurek i Jurek Pleszczyński.

Ale najbardziej podobały się popisy gimnastyczne?
Żadne państwowe święto w Lublinie nie obyło się bez atrakcyjnego pokazu sekcji gimnastycznej Ogniska „Sokół”, bo tak życzyła sobie władza ludowa. Zespól gimnastyków ładnie zbudowanych, wszyscy w białych kostiumach przyciągał już z daleka uwagę .1 maja 1959 roku daliśmy pokaz gimnastyki przyrządowej na platformie dużego ciężarowego samochodu. W przesuwającym się, pochodzie samochód powoli jechał Krakowskim Przedmieściem, a ludzie zgromadzeni na całej trasie po obu stronach ulicy owacyjnie nagradzali nasze ćwiczenia na poręczach oraz gimnastyczne akrobacje. Nie było łatwo ćwiczyć na jadącym samochodzie. Wystarczyło, aby lekko zahamował, to z poręczy można było wylądować na „lubelskim bruku”. Nic takiego się nie zdarzyło, bo koledzy, czujne asekurowali każdego ćwiczącego, silnymi ramionami łapali lecącego w kierunku jezdni. W tym pierwszym prestiżowym występie „Sokół” zaprezentował się w składzie: Ryszard Augustyniak, Waldemar Bednarski, Jan Wójtowicz, Krzysztof Spodniewski, Jerzy Pleszczyński, Antoni Lat, Tadeusz Biernacki, Michał Zabłocki i inni. Szefem był trener Ryszard Skubiszewski.

Oprócz tego dawaliście nieoficjalne pokazy?
Pokazy sprawności fizycznej i siły. odbywały się przeważnie w letnie dni na miejskim basenie na Wieniowie. Zbierała się tam sportowa młodzież, która po pływaniu pokazywała na trawie, co potrafi. Przeważnie były to: salta, chodzienie na rękach, czy „kręcenie olbrzymów” na drążku. Kto chciał się załapać do towarzystwa sportowego, musiał się wykazać w podciąganiu na drążku (najmniej 10 podciągnięć - nachwytem). Popisy za każdym razem zapierało dech w piersiach z przejęcia, bo kto widział , ze jednocześnie grupa gimnastyków harmonijnie wykonywała salta w tył lub przód. Do tego dochodziły mecze siatkówki, albo w rozgrywki w „mini nogę”. Ogrywaliśmy wszystkich, tych którzy uważali, że mogą nam dorównać. Tym, którzy nie chcieli się z tym pogodzić organizowaliśmy ponadplanowy pokaz, walki judo czy też napinania muskularnych ciał. Najlepszym w tej profilaktyce był przystojny Mirosław Prandota, jego „szkatuła”, czyli napięta klata lub bicepsy, jak grom porażała największych „twardzieli”, a dziewczyny piszczały z radości. Mirek ćwiczył jednocześnie kilka dyscyplin, z tym, że w judo, chyba był najlepszy, więc dla „wprawki” lubił stoczyć jakąś „przepychankę”. Oczywiście zwycięską, o której przez następne lata wspominaliśmy siedząc w barze mlecznymi pijąc mleko.




(Na zdjęciu: Mirosław Prandota, Waldemar Wojciech Bednarski oraz Tadek Staniszewski (siedzi), na pływalnii „Lublinianki” maj 1961 r.).

Pana podopiecznym był Mirosław Prandota, który kilkanaście lat później stał się siłaczem, startującym w trójboju kulturystycznym, autorem wielu powieści, a od 15 lat specjalizuje się w kulturystycznej publicystyce. Jak on się sprawował na treningach, był dobrym uczniem?
- Przeważnie zasługiwał na ocenę celującą. Na zajęcia podnoszenia ciężarów i kulturystyki zawsze wpadał w ostatniej chwili, z litrową butelką mleka, które traktował z takim umiłowaniem, jak obecni „napakowani” kulturyści swoje puszki wspomagaczy. Był już solidnie zmęczony, bo godzinę wcześniej zakończył trening judo, ale bez sprzeciwu wykonywał moje polecania. Był zawzięty na siłę, zresztą w latach osiemdziesiątych miał sukcesy w trójboju kulturystycznym nawet na mistrzostwach Polski. Przechowuję dzienniki z zajęć w każdym z nich jest odnotowane, że student psychologii na KUL-u M. Prandota zaliczył wszystkie programy treningowe, np. opanował technikę podrzutu sztangi, nauczył się kilku sztuczek z odważnikami itp. Miał też zdolność uczenia młodzieży. W 1961 r. prowadził kurs judo dla uczniów szkół średnich w Tomaszowie Lubelskim.

W latach młodości uprawiał Pan wiele odmiennych od siebie dyscyplin sportowych. Obecnie można uznać to za niesamowity wyczyn, który zdumiewa. Jak to było możliwe?
- W okresie mojej młodości sport był w modzie, a mnie roznosiła energia. Były lata, kiedy trenowałem codziennie 5 – 6 godzin. W środowisku studenckim, czy w wojsku uprawianie sportu świadczyło nie tylko o wysokiej sprawności fizycznej. Ten co coś uprawiał był spostrzegany jako męski, silny, potrafiący myśleć i co najważniejsze był uważany za użytecznego społecznie. Może nie było odpowiednich materialnych warunków do uprawiana sportu, ale on był powszechnie dostępny. Kluby czekały na dziewczęta i chłopców. Były boiska i chociaż baraki zastępowały nam hale sportowe, i sprzęt nie zawsze w dostatecznej ilości, to braki rekompensowała znakomita kadra instruktorsko – trenerska. Zajęcia prowadzili doświadczeni szkoleniowcy, pracujący z pasją i za małe pieniądze. Prawdziwi wychowawcy młodzieży. W kraju było biednie , ale jakieś środki finansowe zawsze się znalazły na działalność klubu sportowego, czy wiejskiego koła Ludowych Zespołów Sportowych. Wystarczyło tylko chcieć uprawiać sport!

Czy z uprawiania sportu, oprócz satysfakcji, mieliście korzyści materialne?
W dniu wyjazdu na zawody, dostawaliśmy talon na obiad, najczęściej do baru mlecznego, w którym trafiał się duży kotlet schabowy na talerzu. Za zwycięstwo był dyplom i okolicznościowy pucharek, a zespól dostawał sprzęt, wykorzystywany potem w codziennych treningach. Sprzęt sportowy dostawaliśmy równiez po pokazach sportowch przeprowadzanych z okazji swiąt państwowych. Raz za zajęcie drugiego miejsca na zlocie ognisk TKKF otrzymaliśmy kajak składany i lotniczy batut do ćwiczeń akrobatycznych. O suplementach, odżywkach, które dzisiaj początkującemu zalecają kolorowe kulturystyczne magazyny, nikt nie słyszał. Teraz sam się dziwię, że po dwóch treningach w różnych dyscyplinach w danym dniu wieczorem miałem siłę przez kilka godzin tańczyć rock and rolla w studenckim klubie.

Nastał jednak moment, od którego w Pana życiu uprawianie sportu przeszło na dalszy plan?
- Po ukończeniu studiów historycznych na UMCS w Lublinie powróciłem do rodzinnego Tomaszowa i objąłem najpierw stanowisko przewodniczącego Powiatowego Komitetu Kultury Fizycznej i Turystyki (1961 -64), a następnie rozpocząłem pracę w kulturze przez duże „K”. Zostałem kierownikiem nowej miejskiej placówki kulturalnej – Powiatowego Domu Kultury, zajmującej się m.in. organizacją zespołów artystycznych, wystaw, odczytów, działalnością impresaryjną. I to był moment, którego dotychczasowe treningi sportowe zastąpiłem codziennymi rekreacyjnymi ćwiczeniami gimnastyczno – siłowymi w domu To było jedyne rozwiązanie, gdyż moja nieznormowana praca nawet ponad 12 godzin dziennie oraz bardzo pracochłonna działalność naukowa nie pozwala mi uczestniczyć w rywalizacji sportowej.

Praca w kulturze, to obcowanie ze sztuką i artystami.
W Tomaszowie Lubelskim, Zamościu i Puławach kierowałem placówką kulturalną służącą mieszkańcom. Program ich funkcjonowania obejmował propagowanie różnych form kultury, od regionalnej amatorskiej do profesjonalnej określanej mianem artystycznej. Było dużo pracy. Utrzymać placówki na wysokim poziomie udawało się dzięki oddanym profesjonalnym pracownikom. Wynikiem tego najlepsi polscy artyści, zespoły lub naukowcy i znani sportowcy chętnie pokazywali się na naszych imprezach.

Ciekawe zestawienie.
Poważne miejsce w działalnośc środowiskowej zajmowała organizacja odczytów i spotkań z znanymi ludźmi. Powodem do zasłużonej dumy stanowił cykl odczytów historycznych z okazji „Milenium” z udziałem wybitnych znawców przedmiotu - pracowników naukowych z UMCS. Zorganizowałem także spotkania z olimpijczykami, m.in. Henrykiem Kukierem i Stanisławem Zalewskim oraz Krzystofem Wojciechowskim, uczestnikiem wyprawy na jachcie „Śmiały”. Osobny rozdział to atrakcyjne spotkania z wybitnymi aktorami. Tomaszowianie zetknęli się wówczas m.in. z Mirosławem Gruszczyńskim, Bogdanem Czeskim, Romanem Wilhelmim, Brunonem Oya. Wydarzeniem kulturalnym roku 1967 było spotkanie ze znakomitą artystką scen polskich Mieczysławą Ćwiklińską. Gościliśmy także barda Warszawy Mieczysław Foga i znane muzyczne zespoły młodzieżowe.

Kultura zwyciężyła, a ćwiczenia ciała zostały na marginesie?
- Następne lata mojej pracy, miały podobny charakter. Dopiero kiedy pod koniec 1970 roku przeprowadziłem się do Puław - tam kierowałem Wydziałem Kultury Rady Narodowej, wróciłem do sportu podejmując pracę trenerską z młodzieżą szkół podstawowych i średnich. Zakończyłem ją w 1990 roku w pewnym stopniu z powodów zdrowotnych i operacji stawu biodrowego.

I stał się Pan belfrem i doktorem?
- Zdecydowałem się na pracę w Liceum im. A.J. Czartoryskiego w Puławach. Wkrótce obroniłem pracę doktorską na Wydziale Humanistycznym UMCS w Lublinie, a od 1981 rok byłem adiunktem w Instytucie Kształcenia Nauczycieli w Lublinie. Ostatnie lata przed emeryturą byłem dyrektorem Szkoły Społecznej im. Piotra Aignera w Puławach.

Opublikował Pan liczne prace i artykuły naukowe na temat dziejów regionalnych: powstania listopadowego na Lubelszczyźnie i Podlasiu oraz z historii najnowszej. Napisał Pan również dwie wspomniane wyżej książki: „Tomaszów, Tomaszów…” (1995) i „Na Lubelskim i Puławskim bruku” (2003), w których jest część historii tych miast, i pana wspomnienia o uprawianiu sportu. Nad czym Pan obecnie pracuje?
- Jestem na emeryturze, bo ukończyłem 79 lat, ale pracuję i mam plany na przyszłość. W ostatnich kilku latach ukazały się moje opracowania pt. „ Marszalek Józef Piłsudski na Ziemi Tomaszewskiej” (2009); „Katyń – symbol Sowieckiego Ludobójstwa (2010), a w tym roku w maju ukaże się moja najnowsza książka pt.”Z dziejów kolaboracji na Lubelszczyźnie i Podlasiu w latach wojny i okupacji niemiecko – sowieckiej”.

Wątek kulturystyczny z Pana książek, a szczególnie wspomnieniowe opowiastki, np. o walce zapaśniczej z byłym rotmistrzem – dowódcą szwadronu tatarskiej jazdy zasługują na upublicznienie w środowisku ćwiczących siłowo.
- Rotmistrz Murza – Murzicz , z rodu sienkiewiczowskich Lipków to wielce egzotyczna postać i waleczny zapaśnik. Po kilku minutach naszych zmagań – zdyszany powiedział: wystarczy , jest remis.
Ma pan cieszącą się zainteresowaniem nie tylko młodzieży stronę internetową: „Jan Włodarek i Przyjaciele”, proszę więc według własnego uznania prezentować moje sportowe wspomnienia. Niech nastolatkowie dowiedzą się jak nasze pokolenie szalało w sporcie, jak ten sport kształtował osobowość, uczył wytrwałości i wbijał do głowy świadomość, że tylko ciążką pracą osiąga się sukces. Sport dawał energie, silne podstawy do satysfakcjonących dokonań w dorosłym życiu.

Obecnie wykonuje Pan ćwiczenia gimnastyczno – siłowe?
Nic się nie zmieniło, tak jak ponad 40 lat temu, wstaje codziennie o godzinie 6.00 rano i przez 45 minut ćwiczę gumami, sztangielkami oraz wykonuje kilka ćwiczeń gimnastycznych. Po śniadaniu, jak tylko pogoda pozwala, idę na spacer po mieście. Energia „trzyma się” mnie dalej!




(Na zdjęciu książka: „Z dziejów powstania listopadowego na na Lubelszczyźnie i Podlasiu”.

Pana publikacje, albumy, zdjęcia, dyplomy i podziękowania za dobrze wykonaną prace – robią wrażenie. Z którego z licznych osiągnięć jest Pan najbardziej zadowolony?
Jestem dumny z tego, że mimo piastowania różnych stanowisk, znalazłem czas na pracę naukową (doktorat) oraz opracowanie i wydanie licznych książek i artykułów o tematyce historyczno – wspomnieniowej.

Zbliżamy się do końca, więc przejdźmy do pytań, które powinny paść. Jakie ma pan zdanie o współczesnej kulturystyce?
Sport taki jak kulturystyka, ma pozytywnie kształtować charakter i nie szkodzić zdrowiu, czyli tak, jak było w okresie mojej młodości. Obecną wyczynową kulturystykę odbieram, tak jakby ją ocenił redaktor Stanisław Zakrzewski: - jest sztuczna „sama dla siebie”, bo rywalizacja sportowa sprowadza się do napinania mięśni i ich wielkości, które rozbudowuje się z pomocą różnych środków do spożywania, w tym farmaceutycznych, jak np. anabolików. Taka kulturystka jest bardzo groźna dla organizmu młodego kulturysty. Jednostronny kierunek na szybkie zwiększanie masy mięśni czynni ćwiczącego osobnikiem ociężałym i nieskoordynowanym ruchowo, o patologicznym wyglądzie. Natomiast nie mam zastrzeżeń do kulturystyki naturalnej uprawianej rekreacyjnie - aby tylko bez wspomagających środków z apteki.

Był pan wszechstronnym sportowcem, uprawiał pan kulturystykę, jest doświadczonym pedagogiem – wychowawcą młodzieży, historykiem, naukowcem. Co Pan powie młodym kulturystom?
- Cóż mogę powiedzieć teraz młodym? Faktycznie w swoim młodzieńczym życiu, a szczególnie w uprawianiu sportu, byłem nawet nadmiernie wszechstronny. Nie zostałem wielkim mistrzem, ale mam ogromną satysfakcje ze swoich osiągnięć sportowych i z pracy społecznej dla sportu. Starałem się pozytywnie oddziaływać na młodych kolegów, a późniejszych latach byłem nauczycielem – wychowawcą młodzieży.
Moja młodość związana z organizacją harcerską i sportem, osadzona była przede wszystkim w systemie wychowawczym, który ukształtował mnie, jako człowieka o silnej woli, bez nałogów, dużej odporności psychicznej. To w moim przypadku sprawdziło się w trudnych sytuacjach, których nie oszczędziło mi życie.
Myślę, że obecnie uprawianie naturalnej kulturystyki nie skażonej patologią i anabolikami, może być jednym ze stałych elementów kształtowania osobowości młodego człowiek. Muszą być jednak spełnione warunki. W dzisiejszych czasach najważniejsze jest, aby kulturystykę „dla siebie” uprawiać pod kierunkiem dobrego instruktora – wychowawcy. Kulturystka, bez rozszerzania horyzontów intelektualnych i szacunku do człowieka, to dreptanie w miejscu hierarchii społecznej. Uczcie się z rzetelnego źródła (nie jest nim niestety kolorowe pismo dla kulturystów), gdyż, to ogromny kapitał na przyszłość.
Do życia, tak jak do treningu siłowego należy podchodzić radośnie i z mądrością a jednocześnie poważnie, starając się uczciwie i sumiennie funkcjonować wśród społeczeństwa
Dziękuję za rozmowę Jan Włodarek
Marzec 2012 r. Wszystkie zdjęcia z arch. Waldemara W. Bednarskiego.
Rej.532/Wywiady -19/ 2012.04.05/ JWIP.PL
Aktualizacja: 2012.04.25, godz.08:00



Nie należy rozpoczynać treningu siłowego pod wpływem środków dopingujących i odurzających. Przed wykonywaniem opisanych tutaj metod treningowych i ćwiczeń należy się skonsultować z lekarzem. Autorzy i właściciel strony JWIP.PL nie ponoszą jakiejkolwiek odpowiedzialności za skutki działań wynikających bezpośrednio lub pośrednio z wykorzystania informacji zawartych na tej stronie.
Ostatnie Artykuły
Skutki koronawiru...
Święta Wielkiej ...
Zmarł nasz Przyja...
Wspomnienie... Pa...
Rak jądra choroba...
Flesz
Trybuna Ludu, 1973 r.
Trybuna Ludu, 1973 r.
w toku modyfikacji. TKKF "BŁYSKAWICA" DO POŁOWY LAT 70.
Na forum
Tylko aktywnych zapraszamy na forum
oraz
do Pionierów



















































Jeżeli na tej stronie widzisz błąd, napisz do nas.

Jan Włodarek | Historia | Sylwetki | Wywiady | Porady | Trening | Dietetyka | Medycyna | Wspomaganie | Sterydy | Ośrodki | RÓŻNE