Rozmowa z Marianem Ross±, legend± polskiego sportu wyczynowego lat 50-tych i 60-tych
(Marian Rossa w 1962 r., fot. Jan Rozmarynowski)
Panie Marianie, fama g³osi, ¿e takiego faceta jak pan nie by³o nigdy przedtem i nigdy potem. Przynajmniej w sporcie. Czy to prawda, ¿e gdy zaj±³ siê Pan jak±¶ konkurencj± sportow±, od razu zostawa³ Pan mistrzem?
Od razu to przesada. Trzeba by³o najpierw poæwiczyæ i to solidnie, a dopiero pó¼niej zmierzyæ siê z najlepszymi..
Niektórzy sportowcy z tamtych lat do dzi¶ pamiêtaj±, jak nagle przestawali byæ najlepszymi. Najznakomitszy polski fotoreporter sportowy Jan Rozmarynowski przypomina, ¿e mówi³o siê o Panu „Meteor Sportu”. ¯e niby gdzie¶ tam trwaj± jakie¶ zawody, Pan przychodzi, pyta w co tu siê gra, staje do konkurencji i wygrywa. By³y w ogóle jakie¶ konkurencje sportowe, których Pan nie wygra³?
Tak naprawdê by³em tylko sprinterem. Jako sprinter by³em cz³onkiem kadry narodowej i sprint liczy³ siê dla mnie przede wszystkim. A poniewa¿ zawsze urozmaica³em sobie czas na ró¿ne sposoby, wiêc notowa³em jaki¶ wielki rekord w pamiêci i próbowa³em, czyby nie da³o siê go pobiæ. Trenowa³em lekk± atletykê codziennie, czasem dwa razy dziennie po 4 godziny, zreszt± tak wtedy siê trenowa³o, wiêc cz³owiek rozwija³ siê do¶æ wszechstronnie.
Na tyle wszechstronnie, aby w dziesiêcioboju zostawiæ z ty³u mistrzów ¶wiata?Nie startowa³em bezpo¶rednio z najlepszymi w tej konkurencji. Moje wyniki mog³y byæ tylko porównywane z tymi, jakie osi±gniêto na oficjalnych zawodach. Gdy razem z kolegami podsumowali¶my punkty, jakie zdoby³em w dziesiêciu bojach wysz³o na to, ¿e oficjalny mistrz ¶wiata by³ daleko z ty³u. Pcha³em wtedy kul± 15 metrów, rzuca³em oszczepem 65, dyskiem 51, o metr mniej ni¿ wynosi³ rekord Polski, w dal skaka³em 7 metrów, a wzwy¿ ponad 180 cm. Gdy zebra³em to wszystko do kupy, wysz³y ca³kiem przyzwoite punkty.
Czy wziê³o siê to z intensywnego treningu, czy te¿ wrodzony talent pozwala³ Panu osi±gaæ takie wyniki?
„Wrodzony talent” to zbyt du¿e s³owo. Mierzy³em sobie tylko 172 centymetry, a ci, z którymi walczy³em, patrzyli na mnie z góry. Mo¿na powiedzieæ, ¿e by³em szybki, ale to nie wystarcza³o na przyk³ad do zrobienia wyniku w rzucie dyskiem czy oszczepem. Trzeba by³o poprawiæ si³ê.
Jak do tego dosz³o? Przecie¿ w tamtych czasach lekkoatleci nie robili ¿adnych æwiczeñ si³owych. By³ pan odmieñcem?
Z pewno¶ci± tak. Bodaj¿e w roku 1953 poszed³em na mecz w podnoszeniu ciê¿arów miêdzy Polsk± a Zwi±zkiem Radzieckim. Wystêpowali tam po stronie rosyjskiej potê¿ni faceci, którzy d¼wigali niewiarygodne ciê¿ary. Ale najbardziej zaskoczy³ mnie taki jeden kurdupel, o g³owê ni¿szy ode mnie, który podnosi³ te¿ du¿o, nie pamiêtam ju¿ ile. W czasie przerwy podkrad³em siê pod sztangê, za³o¿y³em te same talerze, które tamten podniós³ i próbowa³em co¶ zrobiæ z tym ciê¿arem. Tak sobie my¶la³em, ¿e je¶li taki kurdupel tyle podniós³, to i ja mogê. Okaza³o siê, ¿e nawet nie ruszy³em sztangi z miejsca. O, psiakrew! By³em tym faktem zbulwersowany. W³a¶nie wtedy postanowi³em trenowaæ si³ê, bo uzna³em, ¿e gdy siê wzmocniê, to na pewno bêdê jeszcze szybszy ni¿ jestem.
Czy to prawda, ¿e na obóz kadry narodowej wybra³ siê Pan z w³asn± sztang±?Tak by³o. Na Dworzec G³ówny w Warszawie przytaska³em z domu gryf i talerze. By³o tego sto kilogramów, w sam raz dla lekkoatlety. Gdy pojawi³em siê na zgrupowaniu w Rawiczu w roku 1955, zaraz dorwali siê do sztangi wszyscy lekkoatleci. Efekt by³ taki, ¿e nastêpnego dnia trener wzywa ch³opaków na zajêcia, a tu nikt nie mo¿e ruszyæ ani rêk±, ani nog±. Trenera szlag trafi³. Zrobi³ wyk³ad o tym, ¿e æwiczenia ciê¿arami powoduj± skracanie miê¶ni, deformacjê sylwetki i w ogóle nieprzydatno¶æ do lekkiej atletyki. Nie ma siê co dziwiæ, takie panowa³y wtedy pogl±dy w sporcie wyczynowym.
I jak skoñczy³a siê pierwsza przygoda ze sztang±?
Trener nie popu¶ci³. Powiedzia³ „albo-albo”. Znaczy³o to, ¿e albo sztangê odwiozê do domu i przyjadê sam na obóz, albo nie mam czego tam szukaæ. A poniewa¿ by³em przekonany, ¿e sztanga jest konieczna dla wyrobienia formy, wyjecha³em i nie wróci³em..
Nie wyrzucili Pana z kadry za niesubordynacjê?
Wtedy jeszcze nie. Ale w roku 1955 zrobi³em powtórkê. Trenerem kadry by³ wtedy s³awny szkoleniowiec Jan Mulak. Wydawa³o mi siê, ¿e jest otwarty na nowe metody treningu. Zawioz³em wiêc moj± sztangê poci±giem do Spa³y. Wszystko zaczê³o siê dobrze, ale wieczorami, ju¿ po zajêciach lekkoatletycznych, wszyscy trenowali sztang±. I wtedy Mulak nie wytrzyma³ nerwowo. Dosta³em roczn± dyskwalifikacjê za indywidualny, niezgodny z planem trening.
Domy¶lam siê, ¿e by³a to dotkliwa kara dla m³odego cz³owieka, któremu marz± siê dyplomy mistrzowskie.
Dyplom to jedno, a utrata stypendium to drugie. Dostawa³em wtedy stypendium kadrowe co miesi±c w wysoko¶ci dobrej pensji miesiêcznej. Na jedzenie by³o a¿ nadto pieniêdzy.
A propos! Czy o diecie sportowej mieli¶cie wtedy pojêcie?
¯adnego. Nie mieli go nawet dietetycy, którzy przebywali razem z nami na obozach. Serwowali t³uste zupy, du¿o mas³a i smalcu. Uwa¿ali, ¿e taka dieta sprawdzi³a siê na ciê¿ko pracuj±cych górnikach, wiêc i dla nas bêdzie odpowiednia.
Zas³yn±³ Pan z poch³aniania du¿ych porcji tataru. Czy mia³ Pan apetyt na to, czy te¿ by³a to dieta specjalna?
To by³ przymus sytuacyjny. Mia³em wyciêty wyrostek robaczkowy, a po operacji wynik³y pewne komplikacje. Nie mog³em niczego gry¼æ, bo zaraz zbiera³o mi siê na wymioty. Wpad³em na pomys³, aby je¶æ tatar, bo zmielonego miêsa nie trzeba gry¼æ. Popija³em go mlekiem i tak trwa³o to pó³ roku. Potem ¿o³±dek doszed³ do normy.
A co Pan robi³ przez rok po dyskwalifikacji?
Szed³em na AWF, do os³awionego „Hadesu”, gdzie æwiczyli ciê¿arowcy i robi³em to, co oni, maj±c jednak na widoku pó¼niejsze starty w lekkoatletyce. Robi³em wiêc przysiady, wyciskanie w le¿eniu, martwy ci±g i zarzucanie na klatkê piersiow± bez podsiadu czyli na proste nogi. Pó¼niejszy mistrz olimpijski, Ireneusz Paliñski, chodzi³ ko³o mnie i zawsze pyta³, po co ja to wszystko robiê. Po co tyle przysiadów? Przesta³ pytaæ dopiero wtedy, gdy siê okaza³o, ¿e na proste nogi zarzucam wiêcej ni¿ on. Niestety, ludzie wtedy nie mieli jeszcze pojêcia, jak nale¿y trenowaæ. A po ciê¿ko przepracowanej jesieni, zimie i wio¶nie wyszed³em na stadion i najpierw rzuci³em dyskiem o 10 metrów dalej ni¿ przed rokiem, a pó¼niej wygra³em bieg na 60 metrów ze wszystkimi polskimi sprinterami. Wszyscy siê dziwili, jak mog³o do tego doj¶æ. Inni lekkoatleci æwicz± i æwicz±, a wyniki by³y takie sobie. A sprawa by³a prosta: æwiczenie si³owe!
Jak wykorzysta³ Pan ten sukces?
Zrobi³em dobry krok we w³a¶ciw± stronê. Polega³ on na tym, ¿e pomog³em pewnemu Amerykaninowi polskiego pochodzenia, który mia³ k³opoty z samochodem. Motoryzacja by³a moim hobby, wiêc by³o o czym pogadaæ. Potem on zainteresowa³ siê moj± sylwetk±. Sam trenowa³ zapasy, gra³ w futbol amerykañski i by³ udzia³owcem jakiego¶ klubu na Florydzie. Zaproponowa³ mi studia na jednym z uniwersytetów. Mia³o to polegaæ na tym, ¿e bêdê studiowa³, je¿eli zechcê, ale graæ muszê, bo dru¿yna by³a uniwersytecka. Potrzebowali skrzyd³owego..
Wystarczy³a sama sylwetka, ¿eby za³apaæ siê do dru¿yny?
Nie, w Berlinie odbywa³y siê akurat otwarte mistrzostwa wojsk amerykañskich. Tam wystartowa³em w biegu na 60 metrów, wygrywaj±c wtedy z czasem 6 sekund, co by³o równe rekordowi ¶wiata. Potem „zdawa³em egzamin” z martwego ci±gu i wyciskania sztangi w le¿eniu. By³y te¿ biegi specjalne: do przodu i z powrotem, bieg slalomowy, bieg ze startem lotnym i start normalny. Sprawdzian wyszed³ tak, ¿e lepsze wyniki mia³ tylko graj±cy w tej dru¿ynie Jones, pó¼niejszy mistrz olimpijski z Tokio, który uzyska³ 9,9 sekundy na setkê..
Ju¿ wyobra¿am sobie, jak Pan rozstawia po k±tach tych futbolistów amerykañskich.
No w³a¶nie! Na wyobra¿eniach sprawa siê koñczy. Facet przys³a³ mi zaproszenie. Zg³osi³em siê do ambasady amerykañskiej, a ju¿ na drugi dzieñ dosta³em wezwanie ze S³u¿by Bezpieczeñstwa. Jeszcze nic siê nie zaczê³o, a oni ju¿ wêszyli aferê szpiegowsk±. Nic nie mówili o paszporcie, ale go nie dosta³em. Potem przysz³o oficjalne zaproszenie dla mnie do GKKF. Tam udupili mnie dzia³acze. Wiem nawet kto. Ale to od nich zale¿a³ mój wyjazd. Nie dali akceptacji – nie pojecha³em.
Znany by³ Pan równie¿ z ró¿nych niekonwencjonalnych æwiczeñ, które tylko Pan potrafi³ wykonaæ. Dobrze by by³o podaæ naszym Czytelnikom jaki¶ przyk³ad...
Proszê bardzo! Le¿ymy na brzuchu ty³em do drabinek. Podk³adamy piêty pod ostatni szczebel i zginamy nogi w kolanach do k±ta prostego, prostuj±c jednocze¶nie ca³y ty³ów do postawy pionowej bez pomocy r±k. Kolana dotykaj± pod³ogi, piêty s± pod szczeblem. Trzeba dobrze rozgrzaæ stawy przed prób±, bo obci±¿enie kolan jest niesamowite. Pewnego razu zrobi³em to bez rozgrzewki i tak nadwyrê¿y³em przyczepy, ¿e nie mog³em ju¿ wystartowaæ w dziesiêcioboju.
A tak w ogóle, to od kiedy zacz±³ Pan uprawiaæ sport?
Od dziecka. Po wojnie nie by³o zabawek, wiêc brali¶my z domów pogrzebacze i fajerki, popêdzali¶my te fajerki pogrzebaczami i na tym polega³y wy¶cigi osiedlowe. A na podwórku mieli¶my skoczniê. Gdy mia³em 13 lat, ojciec, który wyniós³ tradycje gimnastyczne z przedwojennego „Soko³a”, kupi³ mi kilogramowy dysk. Du¿e wra¿enie zrobi³a na mnie ksi±¿ka Stanis³awa Zakrzewskiego pt. „Szybciej, wy¿ej, dalej”. Obudzi³a ona zainteresowanie na wiêksz± miarê ni¿ dotychczas. Dosz³o w koñcu do tego, ¿e ju¿ jako junior mia³em w dysku drugi wynik po mistrzu ¶wiata, Oerterze z USA. On mia³ 52,5 metra, a ja 51,82. Tylko ¿e ja wa¿y³em 73 kg, a Oerter by³ o 30 kg ciê¿szy i prawie dwa razy wy¿szy. Dopiero pó¼niej Edmund Pi±tkowski mnie pokona³, zdobywaj±c mistrzostwo Polski.
Pamiêta Pan jakie¶ swoje rekordy si³owe?
230 kg w przysiadzie. Pi±tkowski mia³ wtedy o 20 kg wiêcej, zreszt± silny by³ niesamowicie. Bez ¿adnej techniki podrzuca³ 170 kg. Bez ¿adnego koksu wyrobi³ sobie miê¶nie. Gdy zaczyna³, wa¿y³ 70 kg, by³ chudy, a doszed³ do setki.
A jak to siê sta³o, ¿e sprinter Marian Rossa zosta³ w koñcu powo³any do kadry narodowej w podnoszeniu ciê¿arów?
Mia³em ju¿ w trójboju ponad 400 kilogramów, wiêc trener Roguski uzna³ mnie za talent, a ja nie mia³em nic przeciwko temu. Niestety, krótko to trwa³o, bo na wiosnê „ci±gnê³o wilka do lasu”, czyli na boisko. Podnoszenie ciê¿arów to nuda. Trzeba mieæ niezwyk³y charakter, aby æwiczyæ ca³y czas na maksymalnych ciê¿arach. To jest ogromne obci±¿enie psychiczne.
Czy skoczno¶æ mo¿na wyrobiæ sobie za pomoc± przysiadów ze sztang±? Oczywi¶cie. Najlepszym dowodem na to niech bêdzie fakt, ¿e stoj±c pod koszem i wyskakuj±c w górê bez rozpêdu, wk³ada³em pi³kê do obrêczy od góry. Maj±c tylko 172 cm!
Którego z mistrzów kulturystyki uwa¿a Pan za najlepszego w historii?
Steve’a Reevesa. Ogl±daj±c „Wojnê trojañsk±” mia³o siê pewno¶æ, ¿e jego miê¶nie odznaczaj± siê warto¶ci± u¿ytkow±. Kulturystyka dzisiejsza to ju¿ nie jest sport, tylko nabieranie centymetrów. Mo¿na sobie wyobraziæ jak przy ka¿dym gwa³townym ruchu trzaskaj± przyczepy, bo wyhodowane miê¶nie s± silniejsze od ¶ciêgien.
Ale przecie¿ Pan sam równie¿ by³ kulturyst±!
Ba, nawet trenerem kulturystyki. Prowadzi³em zajêcia w warszawskiej Syrence w latach 1963 - 67. Jest tam d³uga sala, wiêc raz po raz æwiczy³em sprint na 30 yardów. ¯eby nie zabiæ siê o ¶cianê, kupi³em najpierw d³ugie gumy, a moi podopieczni ³apali mnie w te gumy na finiszu. Mniej wiêcej tak samo jak ³apie siê samolot my¶liwski na lotniskowcu, ¿eby za daleko nie polecia³.
A teraz? Co robi Pan obecnie?
Na razie remontujê mieszkanie, ale ju¿ niebawem znowu zabiorê siê za treningi. Najwy¿szy czas znowu zawitaæ w si³owni.
Dziêkujê za rozmowê ,
Miros³aw Prandota, czerwiec 1999 r.
Rej.814/WYWIADY -34/2014.12.14/ JWIP.PL
|