Strona Główna

Nasz program

O nas

Forum

Galeria zdjęć

PIONIERZY

Kontakt
Artykuły:
Jan Włodarek
Historia
Sylwetki
Wywiady
Porady
Trening
Dietetyka
Medycyna
Wspomaganie
Sterydy
Ośrodki
RÓŻNE
Statystyka
Odwiedziło nas:
9982259
osób.
Oni są z nami:
Z Antonim Kołeckim rozmawia Mirosław Głogowski. Cz.1

(Na zdjęciu A. Kołecki, Sopot 1968r., Fot. Jan Rozmarynowski).

Rozmowa pierwsza

Antoni Kołecki jest jednym z legendarnych polskich kulturystów lat sześćdziesiątych XX w. W maju tego roku skończył 81 lat. O Jego sukcesach sportowych można było przeczytać w czasopiśmie „Sport dla Wszystkich”, wydawanym w latach 1958 – 1972. Są w nim m.in. relacje z zawodów, wywiady, programy treningowe opisane przez redaktora Stanisława Zakrzewskiego.

W latach 80 – 90-tych o Antonim Kołeckim wspominał redaktor Henryk Jasiak na łamach miesięcznika „Rekreacja Fizyczna” i tygodnika „Wiadomości Sportowe” oraz w swojej książce „Magia Ciała”. W ostatnich latach jedynie w miesięczniku „KiF” kilka razy krótko wymieniono tego pioniera kulturystyki.

Nie lepiej jest na polskich portalach kulturystycznych. Przewija się jedynie jego nazwisko, a przy nim powtarzający się ten sam zlepek kilku lakonicznych zdań. Wyjątkowo tylko na stronie JWIP.PL są artykuły o Kołeckim, zresztą także i o innych atletach, którzy w początkach istnienia kulturystyki w Polsce zbudowali jej mocne podwaliny.

Jan Włodarek, z pomocą Macka Szymańskiego z Kalifornii, odszukał niedawno (w Kanadzie) Kołeckiego, swojego rywala sportowego z lat 60-tych i namówił mnie, abym przeprowadził z Antonim rozmowę. Propozycję przyjąłem z radością, gdyż tych pionierów osobiście znam od ponad 40 lat, z Janem organizowałem kulturystykę w LZS, a Antoni był jednym z moich nauczycieli kulturystyki.
Miałem jednak obawę, czy wywiad będzie udany, gdyż Kołeckiego ostatni raz widziałem w 1975 roku; mieszkam w Londynie - on natomiast w Calgary. Pozostało mi liczyć na jego przychylność i rozmowę tylko przez telefon.

Zadzwoniłem i o dziwo mój „nauczyciel” pamięta mnie, więc rozmawialiśmy sympatycznie jeszcze kilka razy. Mistrz odpowiadał na moje pytania dotyczące nie tylko jego długiej przygody w sporcie. Na podstawie tego, co usłyszałem, można byłoby napisać obszerny tekst o jego ciekawym życiu, np. o dzieciństwie w Łodzi w czasach niemieckiej okupacji i pierwszych latach po wyzwoleniu. W przyszłości może wrócę do tego tematu.

M.G. Tych, który pana dobrze znali, rywalizowali na kulturystycznych arenach w latach 60–tych, zaskoczyła wiadomość o pana nagłym wyjeździe z kraju w 1975 roku
.
A.K. To już odległe czasy, w których w moim sportowym i prywatnym życiu wiele się działo i zmieniało, a powodów do tego było wiele. Dwa lata wcześniej zmarł redaktor Stanisław Zakrzewski - ojciec polskiej kulturystyki i w tym sporcie zapanował chaos organizacyjny, m.in. zawody zaczęto przeprowadzać wg różnych zasad i kryteriów, przeważnie wymyślonych przez lokalnych działaczy. Ponadto nie ze swojej winy - musiałem zrezygnować z prowadzenia sekcji kulturystycznej w Ognisku TKKF Polesie. Trudno było mi w takich warunkach dobrze przygotowywać się do startu w zawodach i rywalizować z dużo młodszymi ode mnie sportowcami. Nie wdając się w szczegóły, w tym czasie nie widziałem już swojej przyszłości w kulturystyce, jak również szansy na lepsze życie. Wyjechałem przez Wiedeń do Calgary w Kanadzie.

To ryzykowna decyzja
To był ostatni moment na przesadzenie swoich „korzeni” poza krajem. Wybrałem Kanadę uchodzącą za przyjazny kraj dla takich, jak ja. Miałem wówczas 42 lata, czyli wg amerykańskiego socjologicznego standardu byłem już „nierozwojowy”. Spróbowałem, wierzyłem, że dam sobie radę. W razie niepowodzenia mogłem liczyć na wsparcie ciotki od wielu już lat mieszkającej w Kanadzie.

Nie łatwo było panu przełamać ten stereotyp?
Każdy zapytany emigrant, któremu się udało, odpowie, że pierwsze lata pobytu na kanadyjskiej ziemi wymagają wysiłku, niesamowitej pracowitości, sporych wyrzeczeń i odporności psychicznej. Na początku było mi bardzo trudno, zacząłem od nauki języka angielskiego, jednocześnie pracując – w zawodzie mechanika precyzyjnego, ze specjalizacją tokarza. Umiejętności i duże doświadczenie zawodowe, które zdobyłem pracując w łódzkich zakładach przez prawie 20 lat – dały dobre rezultaty.

Calgary znane jest jako miasto, w którym odbyła się zimowa olimpiada, to raczej nie najlepsze miejsce dla fachowca w obróbce metalu?
W Polsce mało kto wie, że okolice Calgary, znanego kurortu zimowego - miejsca uprawiania narciarstwa, to ogromne zagłębie przemysłu, m.in. wydobycia ropy naftowej. W tej branży dość łatwo można było dostać pracę dobrze opłacaną. Wystarczyło być fachowcem, odpornym na surowy górski klimat.

Dostał pan odpowiedzialną pracę bez znajomości języka angielskiego?Znałem kilkadziesiąt słów po angielsku, ale bardzo dobrze w Polsce czytałem rysunki techniczne. To wiedza uniwersalna, którą bez problemu można się posługiwać w uprzemysłowionych krajach. I to właśnie ona zadecydowała o powodzeniu we wstępnej rozmowie z pracodawcą. Następnie bez sprawdzania mojego dyplomu ukończenia łódzkiego technikum odbył się praktyczny egzaminu moich rzeczywistych umiejętności zawodowych. Przeprowadził go Majster rodem z Serbii. Wręczył mi rysunek i poinstruował mieszaniną słów trzech języków, w tym polskim, bo znał je od narzeczonej, co i jak i w jakim czasie mam obrobić na ogromnej tokarce.

Duża maszyna i duża odpowiedzialność.
W Polsce „ćwiczyłem” na podobnych, więc byłem pewien, że podołam próbie. Stalowy odlew, ważący ok. 200 kg zamocowałem w uchwycie tokarni. Pomimo tego, że korzystałem z pomocy łańcuchowego wyciągu, przydała się moja „krzepa”, a tej mi nie brakowało. Majster bacznie obserwował mój każdy ruch, gdyż obrabiałem część do maszyny wiertniczej. Mój błąd - to jego utrata premii. Przed wyznaczonym czasem odlew obrobiłem zgodnie z wymiarami podanymi na rysunku utrzymując tolerancje wymiaru do 0,5 milimetra. Kontroler sprawdził i poinformowano mnie, że zostałem przyjęty do pracy z dobrym wynagrodzeniem.
Natychmiast po tym dostałem angaż zapewniający mi dobre warunki pracy i wynagrodzenie. Później dowiedziałem się, że od kilku miesięcy pracodawca bezskutecznie poszukiwał kandydata do obsługi tej obrabiarki, a wartość wykonanej przeze mnie części, to równowartość średniego samochodu osobowego.

Wszyscy byli zadowoleni.
Najbardziej Majster, ponieważ to on prawdopodobnie poniósłby koszty mojego nieudanego egzaminu. Uwierzył mi i dostał nagrodę od dyrektora za znalezienie odpowiedniego pracownika. Wkrótce staliśmy się dobrymi kolegami. Po pracy często razem wpadaliśmy do jakiegoś przytulnego lokalu, aby posmakować dobrego jedzenia, wypić małe piwo, pogadać o wszystkim i nawet powalczyć na rękę ze stałymi bywalcami, byłymi sportowcami. Ten kto przegrywał, ten stawiał. Przeważnie wygrywaliśmy.

W kraju pachnącym żywicą zaszył się pan zrywając kontakty z ojcowizną.
Nie od razu. Kilka razy byłem w Łodzi, musiałem uregulować prawnie sprawy prywatne. Przy okazji spotkałem się z bliskimi oraz znajomymi. Niestety nie starczyło mi czasu na spotkania z osobami, które znałem jedynie z kulturystyki. Obiecywałem sobie, że specjalnie przyjadę do Polski, aby wspólnie powspominać stare dzieje w kulturystyce, np. z Jerzym Baranowskim, czy Henrykiem Jasiakiem. Skończyło się na planach. Stopniowo zacząłem tracić kontakt z krajem. To może się wydawać dziwne, ale to charakterystyczny stan dla polonusów mieszkających w Kanadzie którzy tak jak ja z Polski wyjechali z „bagażem” rozczarowań, a w nowym kraju musieli szybko asymilować się, walcząc o byt. Znajomi w ojczyźnie również byli pochłonięci swoimi problemami, nastał okres transformacji gospodarczo-politycznej, którą starali się jakoś przetrwać. W miarę upływu czasu nasze kontakty stawały się coraz luźniejsze, aż się urywały...

W ostatnich latach bezowocnie szukaliśmy pana. Ja w Łodzi wypytywałem pana znajomych z siłowni, szukałem w Toronto, zaś pan Włodarek rozmawiał m.in. z Stanisławem Ptaszyńskim i Sławomirem Filipowiczem zamieszkałymi w USA . Nikt z nich nie wiedział, gdzie pan mieszka.
Nawet nie wiedziałem, że w USA, czy Kanadzie, mieszkają osoby, które w Polsce uczestniczyły w zawodach, w których i ja startowałem. Teraz wiem, że jest ich kilkunastu; sądzę, że gdyby chcieli, to łatwo by mnie odszukali, zresztą są młodsi ode mnie. np. Paweł Przedlacki - o 20 lat, z którym w Polsce poza startem w tych samych jakichś zawodach nie utrzymywałem żadnych kontaktów.
Nieraz jednak wspominam młodość i tych, z którymi rywalizowałem w kulturystyce: Janka Włodarka, Stefana Krajewskiego, Leonasa Piverionusa z Litwy i innych. Ciebie pamiętam. Na sali treningowej byłeś dociekliwy, a później pamiętam Cię już jako cenionego w Łodzi instruktora młodzieży oraz organizatora zawodów. Proszę, napisz to koniecznie w wywiadzie!

Dziękuję, cóż mi pozostało. Teraz przejdźmy do pana aktywności w sporcie na obczyźnie.
Dobrze. W Kanadzie nie powróciłem do wyczynu, wybrałem kulturystykę rekreacyjną. Na początku ćwiczyłem w siłowni należącej do wspólnoty żydowskiej. Ćwiczyło tam wielu emigrantów, w tym z Polski, w różnym wieku. Była dobrze wyposażona, a opłata wynosiła symboliczną kwotę. Byłem wtedy w dobrej formie fizycznej, wyciskałem leżąc 160 kg i w innych ćwiczeniach również imponowałem młodzieży. Jeszcze przez kilka lat utrzymywałem wysoką formę fizyczną.
Później zmieniłem siłownię na bardziej nowoczesną, usytuowaną w tzw. kompleksie sportowym, w którym również regularnie pływałem, co jest i obecnie dla mnie dużą przyjemnością. Po ukończeniu 70 roku życia oprócz pływania w lecie jeżdżę na rowerze.

W Kanadzie aktywność fizyczna seniorów jest powszechna.
Ćwiczenia ciała są wpisane w profilaktykę zdrowotną społeczeństwa, z której każdy może czerpać do woli, a seniorzy to sobie bardzo chwalą. W moim wieku niestety często zaczyna coś dokuczać. Mam kłopoty ze wzrokiem, ale nie odpuszczam, staram się regularnie ruszać, maszerować kilometrami nawet zimą. Zimy są mroźne, ale nawet, gdy dochodzi do minus 30 stopni, ochoczo wybieram się z kolegami - ciepło ubrany nad rzekę. Wiercimy otwory w lodzie i łowimy ryby. Oj smaczne, szczególnie gorące z patelni. Od czasu do czasu wsiadam do swojej terenówki i mknę w kierunku gór lub jeszcze dalej w kanadyjską puszczę. Tam jest powietrze naprawdę pachnące żywicą.

Jeździł pan do Stanów Zjednoczonych?
Często; część urlopu spędzałem w Stanach, za każdym razem w innym miejscu. Zwiedziłem ten kraj wzdłuż i wszerz, przemieszczając się samochodem przeznaczonym do turystycznych wojaży. Z tych wycieczek pozostały mi niezapomniane wspomnienia i kolorowe zdjęcia. Pewnego roku „zapuściłem się” w południowe rejony. Było co zwiedzać, a przy okazji dobrze wygrzać w słońcu stare kości. Na zakończenie pobytu kupiłem drobiazgi dla znajomych, a dla siebie po okazyjnej cenie kowbojski kapelusz i dużą puszką proteiny dla kulturystów.
Do domu wracałem w dobrym nastroju, który opuścił mnie na granicy amerykańsko - kanadyjskiej, kiedy wielki i tłusty czarnoskóry amerykański funkcjonariusz dał znak, abym się zatrzymał, a następnie polecił skierować samochód do hangaru na drobiazgową kontrolę.

Bez powodu?
Zauważył kolorową puszkę ze „strawą” dla kulturystów wystającą z torby leżącej na tylnym siedzeniu. W czasie kontroli funkcjonariusze - specjaliści od narkotyków w pierwszej kolejności zajęli się proteiną; przeczytali na etykiecie, że wyprodukowana jest w Meksyku. I się zaczęło; puszka została rozpruta, a jej zawartość oddano do laboratoryjnej analizy. Następnie graniczni mechanicy przystąpili do demontowania samochodu, który stał już na podnośniku, zaś ja zostałem poproszony do „biura” i tam sprawdzili, czy nie jestem pod wpływem narkotyku, prześwietlili żołądek i dokładnie spenetrowali dolną część ciała. Po kilku godzinach oficjalnie stwierdzili, że jestem czysty, a samochód już był doprowadzany do pierwotnego kształtu. Nikt mnie nie przeprosił, straciłem puszka legalnej proteiny. Miałem szczęście, gdyż dość często w meksykańskich puszkach z proteiną funkcjonariusze znajdowali sterydy lub narkotyki. Pomimo tego do domu wróciłem w podłym nastroju.

Przypuszczam, że ta amerykańska kontrola była jednak przyjemniejsza od tej, którą pan przeżył na początku lat 70 - tych na granicy polsko - radzieckiej?
Przeciwnie; mimo tego że wówczas granica wschodnia była szczelnie chroniona, prawie każdy był dokładnie kontrolowany przez pograniczników i można było stracić paszport za drobne celne przewinienie. Wtedy dwa razy podpadłem funkcjonariuszom radzieckim wjeżdżając do kraju Rad. I z niego wyjeżdżając. Za pierwszym razem próbowałem pod sweterkiem przemycić setkę kolorowych plastykowych pasków, które skonfiskowano. Drugi raz, gdy opuszczałem ziemię radziecką, ci sami celnicy znaleźli pod moją marynarką 200 szt. identycznych pasków do tych, które mi zabrano przy wjeździe do ZSRR.
Pomimo tego, że za każdym razem byłem poproszony do pokazania swojego gołego, ale umięśnionego ciała i z grubego w pasie obwód zmniejszył się o 40 centymetrów, nie zastałem zatrzymany na granicy, ani nie powiadomiono polskich władz sportowych o moim „przemycie”. Byłby duży „obciach”, bo wówczas okazało by się, że mistrz polskiej kulturystyki jest pechowcem i nie należy mu wydawać paszportu.
Tę moją przygodę związaną z udziałem w zawodach kulturystycznych zorganizowanych z wielkim rozmachem w Kownie przez Komsomoł dowcipnie opisał Jan Włodarek, z którym w tych zawodach rywalizowałem.

Podobno mieszka pan na skraju puszczy?
Po kilkunastu latach pracy kupiłem sobie duży parterowy dom i był on rzeczywiście otoczony świerkami kanadyjskimi, ale do prawdziwej puszczy było daleko. Dobrze się w nim mieszkało, ale kiedy stałem się emerytem sprzedałem go i przeprowadziłem się do centrum miasta.
Od sześciu lat mieszkam w dziesięciopiętrowym domu, stanowiącym własność miasta. Do 5-tego piętra jest to tzw. „Dom emeryta” dla samotnych osób. Zajmuję ładnie urządzone mieszkanie, z okna mam widok na obiekty sportowe oraz wspaniałe zaśnieżone góry. Czuje się jak w dobrym sanatorium, gdyż mam zapewnioną opiekę lekarską, dobre zdrowe wyżywienie i spełniane inne nietypowe zachcianki, jak wieczorki taneczne, uroczyste spotkania, wycieczki. I zawsze znajdą się osoby, z którymi można porozmawiać. W niedzielę prawie wszyscy mieszkańcy „domu emeryta” kibicują miejscowej drużynie hokejowej i wieczorem jest temat do dyskusji z lampką czerwonego wina.

A co mieści się nad „Domem emeryta”?
Mieszkania, raczej luksusowe apartamenty dla bogatych osób, które je nabyły za wielkie pieniądze.

Na początku roku Calgary nawiedziła powódź…
Duża woda była, ale nie dotarła do mojego piętra. Trzymała się kilkanaście dni, a my byliśmy uwięzieni. Pozostało nam oglądanie telewizji, czytanie książek i gazet. Prowadziliśmy również ożywione życie towarzyskie, nikt się nie martwił, bo na bieżąco dostarczano nam pożywienie. Zastanawialiśmy się tylko, co będzie dalej, psiocząc na tutejszy klimat.
Jedyna szkoda, to zatopiony samochód, a że był ubezpieczony, to po powodzi nabyłem sobie nowy i lepszy (śmiech).

Jesień życia ma pan socjalnie i materialnie zabezpieczoną, czego nie może powiedzieć większość emerytów z kraju na Wisłą, którzy tak jak pan ciężko pracowali.
W Polsce mam wypracowany 20 letni staż pracy, zaś w Kanadzie pracowałem i dobrze zarabiałem do 75 roku życia, więc mam dobrą emeryturę, którą pobieram w kanadyjskich dolarach. To mi wystarczy, aby żyć godnie i w dostatku. Czytam polskie gazety i rozmawiam z Polakami , którzy za chlebem tak jak ja wyjechali z kraju oraz z młodymi, którzy przybyli w ostatnich latach. Po zmianie ustrojowej dla ich bliskich w Polsce miało być lepiej, a ci będąc już emerytami wegetują, są bez opieki, nie stać ich na lekarstwa, chorują. Ja choć jestem sam, nie mam obawy, że czeka mnie pobyt w obskurnym „przytułku”.

Po brzmieniu pana głosu sądzę, że fizycznie trzyma się Pan dobrze.
Niestety, tężyzny fizycznej pozostało niewiele, to i zdrowie nie takie, jakie bym chciał. Od ponad dwóch lat mój sędziwy wiek i wynik ciężkiej pracy zmusza mnie do częstych wizyt u lekarza. Miałem dolegliwe kłopoty ze wzrokiem. Jestem już po operacji tzw. zaćmy, teraz widzę lepiej, ale nawiedza mnie depresja, która jest m.in. skutkiem długiego przebywania w pomieszczeniu. Mam nadzieję, że z pomocą lekarza i słonecznej pogody niebawem rozruszam ciało, zaczynając od spacerów wśród zieleni, później zabiorę się za delikatne ćwiczenia gimnastyczne.

Zdrowia Panu życzymy!
Rozmawiał: Mirosław Głogowski (Londyn).
Współpraca: Maciej Szymański (Kalifornia), Jan Włodarek (Warszawa).

CIĄG DALSZY NASTĄPI
Rej.784./WYWIADY - 34/ /2014.05.30/JWIP.PL
Aktualizacja 2017.04.18, godz. 06:20



Nie należy rozpoczynać treningu siłowego pod wpływem środków dopingujących i odurzających. Przed wykonywaniem opisanych tutaj metod treningowych i ćwiczeń należy się skonsultować z lekarzem. Autorzy i właściciel strony JWIP.PL nie ponoszą jakiejkolwiek odpowiedzialności za skutki działań wynikających bezpośrednio lub pośrednio z wykorzystania informacji zawartych na tej stronie.
Ostatnie Artykuły
Skutki koronawiru...
Święta Wielkiej ...
Zmarł nasz Przyja...
Wspomnienie... Pa...
Rak jądra choroba...
Flesz
 Jack Dellinger 1959 r.
Jack Dellinger 1959 r.
TYTANI
Na forum
Tylko aktywnych zapraszamy na forum
oraz
do Pionierów



















































Jeżeli na tej stronie widzisz błąd, napisz do nas.

Jan Włodarek | Historia | Sylwetki | Wywiady | Porady | Trening | Dietetyka | Medycyna | Wspomaganie | Sterydy | Ośrodki | RÓŻNE