Fragment z artykułu "Janosik wrócił do Warszawy"
Po powrocie na uczelnię Marka nadal rozpierała energia. Nie minęło wiele czasu, gdy na poważnie zainteresował się kulturystyką. To był początek lat `60. i właśnie zaczynały się ukazywać książki Stanisława Zakrzewskiego, pioniera tego ruchu w Polsce. W całej Warszawie były wtedy tylko trzy siłownie. Dwie na Pradze: "Herkules" na Saskiej Kępie, gdzie przez pewien czas trenował niżej podpisany oraz "Błyskawica" na Namysłowskiej przy Stalowej. W tej drugiej bywało niebezpiecznie: trenowały tam najsilniejsze "zakapiory" z Targówka. Trzecią siłownią była "Syrenka", działająca od początku lat `60 w podziemiach Hali Gwardii. Jako instruktorzy pracowali tu Henryk Jasiak i Marian Rossa.
Natomiast w szeregu pilnie trenujących kulturystów można było spotkać osoby, które z czasem stały się postaciami „publicznymi” – światowej sławy malarz Wojciech Siudmak, doradca ekonomiczny prezydenta profesor Stefan Krajewski, aktor Daniel Olbrychski, generał Czesław Petelicki, dyplomata Janusz Cieślak, ekonomista Jan Tober, pisarz Janusz Głowacki, szef telewizyjnych programów informacyjnych Janusz Włodarczyk...
Minęło ponad 40 lat, a siłownia "Syrenka" nadal działa w tym samym miejscu. I nadal trenuje w niej mistrz Polski z przełomu lat 60. i 70. Jan Włodarek, który doskonale pamięta Marka Perepeczkę z czasu ich wspólnych treningów.
- Marek ćwiczył bardzo intensywnie, zazwyczaj dwa razy w tygodniu i do dwóch godzin jednorazowo. Przychodził w różnych porach dnia, w zależności od zajęć na uczelni. "Syrenka" to nie był klub milicyjny, działaliśmy pod egidą TKKF, tak jak obecnie . Ówczesne wyposażenie naszej siłowni było typowe raczej dla sekcji podnoszenia ciężarów, która poprzednio tu działała. A więc sztangi, hantle, ławeczki, sprężyny. Żadnych maszyn, bez których obecnie nie można sobie wyobrazić porządnej siłowni. Ulubionym ćwiczeniem Marka było wyciskanie sztangi leżąc, w wąskim uchwycie. Jego rekord życiowy wynosił w tej konkurencji 140 kg. Wykonywał też typowe boje ciężarowe, jak wyciskanie 100-kg sztangi stojąc lub zarzucanie sztangi z pomostu na klatkę piersiową.
Ze swoimi warunkami fizycznymi: 190 cm wzrostu, 90 kg wagi, 122 cm obwodu w klatce piersiowej, 43 cm w bicepsie - Marek Perepeczko mógł z powodzeniem rywalizować z czołowymi polskimi kulturystami tamtych lat. Namawiano go na starty w zawodach - zawsze odmawiał. Być może obawiał się, jak by na to zareagowały władze uczelni. Zresztą interesował się również innymi dyscyplinami. W wojskowym klubie "Lotnik", który mieścił się w podziemiach pod "Delikatesami" przy dzisiejszej Al. Solidarności, uprawiał przez jakiś czas trójbój olimpijski (podnoszenie ciężarów) pod kierunkiem trenera kadry Przemysława Kwiatkowskiego. Z pasją zajmował się również kolarstwem, które pozostało jego ulubionym sportem aż do ostatnich lat. W połowie lat `60. sławny był wyczyn, jakiego Marek dokonał w towarzystwie Daniela Olbrychskiego: w ciągu dwóch dni pokonali na rowerach dystans 400 km: na Mazury i z powrotem. A wszyscy jeździli wtedy na typowych "kolarzówkach" z cieniutkimi oponkami, które niemiłosiernie trzęsły na wszelkich nierównościach.
- W "Syrence" - wspomina Jan Włodarek - Marek trenował regularnie przez cztery lata. Ale i później zaglądał bardzo często do tego klubu, nawet w ostatnim czasie. Jego warszawskie mieszkanie znajdowało się przecież tuż obok, w jednym z wieżowców osiedla Za Żelazną Bramą. Nawet wtedy, gdy Marka można już było oglądać na ekranie, nigdy nie wywyższał się w stosunku do znajomych z siłowni. Zachował naturalną skromność, traktował ich po prostu jak kolegów z boiska.
Mniej więcej w tym samym czasie trener Marian Rossa otrzymał po znajomości zaproszenie do USA, gdzie miał szansę zrobić karierę jako zawodowy futbolista. Oprócz potężnego umięśnienia, Rossa był również niesamowicie szybki. Na sto metrów osiągał czas 10,5 sek. Aby przygotować się do sprawdzianu kwalifikacyjnego, Rossa trenował w "Syrence" bieg ze startu zatrzymanego. Na końcu sali stali Marek Perepeczko i Jan Włodarek i łapali pędzącego sprintera Mariana Rossę w gumowe liny. Gdyby nie ta „samopomoc sąsiedzka”, ryzykant po przebiegnięciu 30 m mógł rozbić się o ścianę. Ale nawet taki trening nie mógł nic pomóc w sytuacji, gdy Rossie odmówiono paszportu na wyjazd do USA.
Z tego samego okresu Jan Włodarek pamięta inny zabawny epizod: do Warszawy przyjechała na zawody drużyna amerykańskich koszykarek. Trenowały w tej samej Hali Gwardii i korzystały z tej samej szatni co kulturyści. Natryski dla mężczyzn były oddzielone od żeńskich wysokim murkiem, ale pod sufitem była szeroka, niezabudowana luka.
- Wchodziliśmy więc jeden drugiemu na plecy - wspomina Jan Włodarek - i podglądaliśmy te dziewczyny. A one jeszcze do nas kiwały rękami, zapraszając do wspólnej kąpieli. Ale żaden się nie odważył, chociaż nikomu z nas niczego nie brakowało. Potem żałowaliśmy, ale było już za późno.
Autor Maciej Piotrowski 2006 r.
515. Sylwetki -38 2012.03.14/JWIP.PL
Aktualizacja:2012.03.14. Godz. 08:59
|