|
Odwiedziło nas: 10986541 osób. |
|
|
Żegnaj Kula ! Autor: Andrzej Szwedzik |
Wspomnienia o Henryku Jasiaku

(Na zdjęciu: Marek Perepeczko i Henryk Jasiak, 1991 r. Fot. Jan Rozmarynowski)
Kiedy Heniek się rozpromieniał to jakby słońce wychodziło zza chmur, świat stawał się prosty a ludzie dobrzy. Uśmiech, który rzadko znikał z jego twarzy, zdradzał człowieka otwartego i uczciwego. Wysportowany i opalony przystojniak stał zawsze poza środowiskowymi animozjami dziennikarzy i działaczy sportu, nie dbał o awans, wydawało się, że ustrój panujący w Polsce wcale go nie dotyczy. Dawał temu wyraz śmiejąc się na głos z partyjnych, którzy czasem po cichu prosili go o napisanie referatu. Jeden z najważniejszych a może najważniejszy twórca polskiej kulturystyki, dusza towarzystwa Henryk Jasiak był gościem skrojonym jak garnitur na miarę w peerelowskim sklepie z tandetą. Może właśnie dlatego trudno nam było uwierzyć, że może się pogrążyć i upaść w sile wieku.
Od zawsze towarzyszył mu przydomek „Kula”. Przezwisko to wiązało się z rodzinną anegdotą z jego sportowej przeszłości. Henryk Jasiak urodzony w 1936 roku w Konstantynowie pod Łodzią miał za parkanem rodzinnego domu sąsiada Edmunda Piątkowskiego, chłopaka bardzo zainteresowanego lekkoatletyką a szczególnie dyskiem. Pod jego wpływem sam również zaczął trenować wybierając dla odmiany rzut młotem.
Czas pokazał, że Edmund w 1959 roku został rekordzistą świata w swojej specjalności a Heniek jako zawodnik Warszawianki w latach 60. znalazł się w krajowej 10-ce młociarzy co też mogło być w czasach ”wunderteamu” powodem do dumy. Jednak jego żona Krystyna nigdy do końca nie wiedziała dokładnie co mąż robi i na pytanie jaką dyscyplinę uprawia odpowiadała niezmiennie: rzuca taką no - jak to się nazywa… chyba kula.
Przezwisko „Kula” to jedyny ślad po lekkoatletyce, który mu pozostał na całe życie. Wyniku w rzucie młotem nie mógł zrobić, ponieważ był za lekki: kiedy się rozkręcał nie wiadomo było co poszybuje w górę: młot czy może on sam… Z resztą Kula miał inne poważniejsze zainteresowania sportowe.
Herkulesi nade wszystko
W roku 1957 H. Jasiak został mistrzem Warszawy w podnoszeniu ciężarów. Sporty siłowe były jego największą sportową miłością, poświęcił im najwięcej uwagi podczas studiów na stołecznej AWF. Przy okazji ciężarów odkrył kulturystykę.
W tym samym roku po mistrzostwach Polski w podnoszeniu ciężarów Kula dał nieoficjalny pokaz tej nieznanej jeszcze w naszym kraju specjalności a rok później wziął udział w pierwszym oficjalnym konkursie jaki miał miejsce w Poznaniu.
Wkrótce do zainteresowań sportowych dołączył dziennikarskie. Skończył studia w tym kierunku na Uniwersytecie Warszawskim i jak pokazała historia we władaniu piórem został niedoścignionym mistrzem. Wszystkie powyższe atuty razem wzięte sprawiły, że w latach 60. Kula stał się jednym z głównych popularyzatorów kulturystyki i najlepszym jej znawcą.

(Na zdjęciu: Bogusław Krydziński, Mieczysław Krydziński, Jan Włodarek, Andrzej Laskowski, fot. Jan Rozmarynowski)
Kto pamięta romantyczne początki ten wie, że kultowym miejscem spotkań kulturystów był w stolicy TKKF Syrenka choć wkrótce po nim pojawił się po drugiej stronie Wisły „Herkules”. Przez całe lata 60. Heniek był w Syrence instruktorem i wychował tak znanych zawodników jak choćby Bogusław i Mieczysław Krydzińscy, Andrzej Laskowski czy Jan Włodarek. Był na wszystkich nieoficjalnych mistrzostwach Polski w Sopocie występując najczęściej w roli spikera a jednocześnie trenera. Jego zawodnicy, juniorzy bądź seniorzy, zawsze zdobywali medale. Gdy w kultowym z kolej dla prasy sportowej tamtych lat tygodniku „Sport dla Wszystkich” przejął tematykę kulturystyczną po Stanisławie Zakrzewskim, za jego sprawą rodzimy czytelnik znalazł mnóstwo tłumaczeń z prasy amerykańskiej, która w zgrzebnych czasach gomółkowskich była takim samym rarytasem jak płyty z jazzem szmuglowane zza żelaznej kurtyny.
Kula miał wielki dar tłumaczenia prostymi słowami skomplikowanych procesów fizjologicznych i ćwiczeń, w jego opisie wszystko stawało się zrozumiałe nawet bez ilustracji. Tego daru mogli mu zazdrościć naukowcy z AWF piszący niezrozumiałym, hermetycznym językiem. Proste i klarowne były także rodzime przepisy dotyczące kulturystyki i regulaminy zawodów, które napisał H. Jasiak. Trzeba wiedzieć, że kulturystyka ze swoim amerykańskim rodowodem traktowana przez komunistyczne władze tamtych lat jak imperialistyczna zaraza, nie miała szans na wsparcie państwa jakim cieszyły się dyscypliny olimpijskie.
Przystanią kulturystów stało się więc leżące na peryferiach sportu Towarzystwo Krzewienia Kultury Fizycznej. Przy TKKF H. Jasiak powołał Komisję Kulturystyki, pod której auspicjami organizowano kursy instruktorskie. Pierwszym wykładowcą, szefem komisji egzaminacyjnych i największym autorytetem był aż do lat 90. XX w. on sam. Do historii przeszły także jego prasowe recepty w zakresie treningu podnoszenia ciężarów. Ćwiczenia prezentował najczęściej Waldemar Baszanowski złoty medalista olimpijski z Tokio i Meksyku na zdjęciach wykonywanych przez fotoreportera Jana Rozmarynowskiego- podobnego jak Kula entuzjastę kulturystyki i podnoszenia ciężarów.
Guru elzetesów
Wspomniany tandem miał bodaj największe zasługi w upowszechnianiu obu dyscyplin w środowisku wiejskim. Tygodniki „Sport dla Wszystkich” a później „Wiadomości Sportowe”, w których j pracowali z ich kącikami porad, były dzięki nim jedynymi dostępnymi podręcznikami dla tysięcy siłaczy ćwiczących na wsi sztangami i hantlami własnej produkcji bez trenerów, diet i sal sportowych. W końcu kulturystyka wsparta później przez Zrzeszenie LZS rozwinęła się w terenie na tyle, że zaczęto organizować co roku ogólnopolskie zawody „Herkules Wsi” a wśród listów przysyłanych przez czytelników do redakcji te od siłaczy stanowiły często największą część korespondencji.
Jan Rozmarynowski wspomina dziś wyprawę z Kulą na krajowy finał Herkulesa Wsi rozgrywany w połowie lat 80. XX w. w kinoteatrze „Muza” w Lubinie. Sala, mimo że wstęp był płatny, pękała w szwach. Kilkuset widzów wypełniało nisze okienne, ludzie siedzieli „po turecku” w przejściach i na obrzeżach sceny. W tym samym czasie niedaleko, w Sali sportowej Zagłębia Lubin rozgrywana była pierwsza liga tenisa stołowego z udziałem czołowego wówczas europejskiego pingpongisty - Andrzeja Grubby. Na widowni, mimo wolnego wstępu, siedziało zaledwie kilka osób. Grubba został zaproszony jako gość specjalny na pokazy herkulesów, był wywołany na scenę i przedstawiony przez Heńka. Dopiero w taki sposób lubinianie poznali mistrza… Lubin nie był wyjątkiem; wszystkie inne finały herkulesa wyglądały podobnie. Było to w wielkiej części zasługą Kuli.
W latach 70. XX w. aktywność Henryka Jasiaka dostrzeżono za oceanem, w Ameryce będącej kolebką kulturystyki. W roku 1983 prezes światowej federacji IFBB Ben Weider odznaczył go srebrnym medalem swojej organizacji i zrozumiał potrzebę przysyłania do Polski, a właściwie na ręce samego Kuli, anglojęzycznej prasy fachowej. Przesyłka z Kanady, gdzie Weider urzędował, przychodziła regularnie i dalsza opowieść o Kuli nie obejdzie się bez rozwinięcia wątku rodzinnego.
O jego teściowej pani Zinie- kobiecie znającej połowę języków świata- krążyły legendy. Ponoć z nią a nie jej córką Krystyną powinien się Heniek ożenić, tak przynajmniej twierdzą przyjaciele podkreślając dobre serce, wyrozumiałość i poświęcenie teściowej szczególnie wtedy, gdy już zięcia dotknęła nieuleczalna przypadłość.
Pani Zina była ponoć szarą eminencją w dziedzinie tłumaczenia kulturystycznych tekstów; gdy siadali we dwójkę z zięciem do prasówki wyrabiali ponoć 200 procent normy. Jasiak nie poprzestał na dziennikarstwie, z powodzeniem zabrał się do pisania książek.
Biblioteczka Jasiaka
Napisał ich w życiu trzydzieści i nie ma w Polsce ciężarowca czy kulturysty, który by się nie zetknął z jego publikacjami. „Poradnik metodyczny instruktora kulturystyki” to był elementarz dla początkujących. Później ukazały się m. in. „Kulturystyczne ABC”, „Bądź silny i sprawny”, „Magia ciała”, Współczesny Herkules”. Zdarzały mu się monografie najbardziej znanych sportowców w tym Waldemara Baszanowskiego. Znał doskonale środowisko między innymi dlatego, że niejednokrotnie był kierownikiem polskich reprezentacji na zawody międzynarodowe co w jego przypadku wiązało się oczywiście również z obowiązkami dziennikarskimi.
Jedną z takich wypraw wspomina nasz mistrz olimpijski z Monachium Zygmunt Smalcerz. Był rok 1973 a więc tuż po olimpijskim złocie, zawody przyjaźni państw komunistycznych. Wypadł słabo, ponieważ zerwał mięsień w pachwinie. Dziennikarz, który siedział przed pomostem musiałby wiedzieć o kontuzji ale Kula prawdopodobnie siedział wtedy gdzieś w barku przed telewizorem, palił ulubionego „Extra Mocnego” i kontuzji nie zauważył. Niezasłużenie źle napisał wtedy o Z. Smalcerzu, który mu to oczywiście wybaczył.
Od początku lat 80. XX w. wspólnie prowadzili w czasopiśmie „Atleta” kącik porad dla ciężarowców. Lubili się i cenili. Coraz częściej jednak okazywało się, że koledzy musieli mu wybaczać potknięcia, których przyczyną był alkohol.
Tak, niestety. Lubiany przez nas wszystkich podziwiany za talent, dobre serce i koleżeńskość Kula stał się alkoholikiem. Przez długie lata trudno to było zauważyć. W pisaniu był niezawodny. Mógł zarwać noc ale wystarczyło, że położył się na chwilę i mógł przenosić góry. Wstawał o godz. 4 czy 5 rano siadał do maszyny i punktualnie o godz. 9.00, uprzedzając innych kolegów, oddawał swój artykuł a jak było trzeba to i trzy artykuły. Najlepiej mu się właśnie pisało wczesnym rankiem. Po obowiązkach szedł pograć dwie godziny w tenisa a był w tym dobry i wcale nie dostawał zadyszki…
Nie zaniedbywał trzech synów; był w stanie ich utrzymać, dużo pisał więc nieźle zarabiał. Jeździli z nim na zgrupowania, wczasy z tenisem. Najstarszy Marek skończył Szkołę Filmową w Łodzi. Marcin i Mikołaj znaleźli się za granicę, tam studiowali, zrobili nadzwyczajne kariery i tam pozostali. Przyszedł moment, że w Warszawie nie miał już rodziny a zdrowie nie pozwalało mu żyć samodzielnie. Ostatnie lata spędził w ośrodku zafundowanym przez synów i szpitalu. Nie rozpoznawał kolegów, którzy go odwiedzali.
Aż nagle zniknął bez śladu. O tym że liczący 72 lata Henryk Jasiak zmarł 12 grudnia dowiedzieliśmy się z nekrologu umieszczonego w gazecie najprawdopodobniej przez synów. Nikt ze środowiska sportu nie został powiadomiony o śmierci, pogrzebie. Synowie zablokowali wszelkie informacje, skazali ojca na wymazanie z pamięci. Czy aż tak się wstydzili? W Polsce- poza rodzonymi synami - nie ma ani jednego człowieka, który wstydziłby się znajomości z Kulą. Wśród tych co go cenią i najlepiej wspominają są medaliści olimpijscy, sportowcy, dziennikarze.
Autor: Andrzej Szwedzik, styczeń 2009 r.
Od Jana Włodarka: Henryk Jasiak zostal pochowany na Cmentarzu w
Konstantynowie przy swoich Rodzicach, bo taka byla jego wola.
20 kwietnia 2009 r.
|
|
Nie należy rozpoczynać treningu siłowego pod wpływem środków dopingujących i odurzających. Przed wykonywaniem opisanych tutaj metod treningowych i ćwiczeń należy się skonsultować z lekarzem. Autorzy i właściciel strony JWIP.PL nie ponoszą jakiejkolwiek odpowiedzialności za skutki działań wynikających bezpośrednio lub pośrednio z wykorzystania informacji zawartych na tej stronie. |
|
Tylko aktywnych zapraszamy na forum oraz do Pionierów |
|
|