Strona Główna

Nasz program

O nas

Forum

Galeria zdjęć

PIONIERZY

Kontakt
Artykuły:
Jan Włodarek
Historia
Sylwetki
Wywiady
Porady
Trening
Dietetyka
Medycyna
Wspomaganie
Sterydy
Ośrodki
RÓŻNE
Statystyka
Odwiedziło nas:
10748996
osób.
Oni są z nami:
WSPOMINAMY. Marek Perepeczko (1942 -2005)

WSPOMNIENIE KOLEGI Z WOJSKA O PODCHORĄŻYM MARKU PEREPECZCE

Janosik wrócił do Warszawy.
Cóż to było za wojsko! Jednostka wojskowa nr 4276 w Morągu już od dawna nie widziała takiej menażerii. Zebrali nas z różnych filologii, gdzie mężczyzn jak na lekarstwo, a także - z Akademii Sztuk Pięknych, z Wyższej Szkoły Teatralnej, gdzie pięciu studentów na roku to już było dużo. Niezdyscyplinowani, w niedopiętych mundurach, nienawidzący tępej musztry i bezmyślnego drylu, samym wyglądem zapewne doprowadzaliśmy dowódców do białej gorączki. Ale pierwsza czwórka w pierwszym plutonie zawsze prezentowała się wspaniale. Chłopy jak dęby, po komendzie ruszali z miejsca z takim zapałem, jakby samo maszerowanie sprawiało im radość. Pierwszy z lewej, chyba najwyższy z tej czwórki, szedł zawsze Marek Perepeczko. Dziś nie mam wątpliwości, że tylko udawał zadowolonego. Ale grał tę rolę bezbłędnie, a dowódcy brali się na haczyk.

Chodziliśmy dużo: średnio dziesięć - piętnaście kilometrów dziennie. Poznaliśmy aż do bólu w stopach drogi wychodzące z Morąga w kierunku Ornety, Olsztyna, Pasłęka czy Zelewa. Wieczorami wszyscy padaliśmy na prycze i czekaliśmy tylko na capstrzyk, aby chociaż we śnie wyrwać się z tej mordęgi. Wszyscy - oprócz Marka. Któregoś wieczoru podpatrzyłem go, jak z dwoma kolegami wymyka się w kierunku starej sali gimnastycznej, pmiętającej jeszcze, jak całe koszary, czasy Wehrmachtu. Szedłem za brzękiem żelaza, dobiegającego z kąta sali. Przez dobre piętnaście minut przyglądałem się zafascynowany, jak Marek wymachuje 25 - kilogramowymi hantlami, jak śmiga w górę 80-kilogramowa sztanga, wypychana jego mocarnymi ramionami. 13 sierpnia 1966 roku, po ukończeniu szkolenia z egzaminem na oficera, skończyła się cała ta nasza zabawa w wojsko. Do dziś w mojej książeczce wojskowej zachował się odpowiedni wpis z nieczytelnym podpisem dowódcy. Taki sam wpis dostał również Marek. Aż do tego dnia szliśmy tą samą drogą. Ale już parę miesięcy później ktoś tam w górze przełożył nagle zwrotnice i życie Marka zaczęło toczyć się po zupełnie innych torach.

O tym, że zostanie aktorem, myślał już w szkole. Skąd takie myśli u chłopaka z inteligenckiej warszawskiej rodziny - nie wiadomo. Ojciec Marka pochodził z kresów: urodził się w Oszmianie, studiował w Wilnie. Ale Marek, urodzony 3 kwietnia 1942 roku, był już rodowitym warszawiakiem. Dzieciństwo i lata szkolne spędził na Mokotowie. Już jako kilkunastolatek przewyższał wzrostem kolegów, ale był przeraźliwie chudy. Ojciec zapisał go do sekcji wioślarskiej, jednak Marek, za namową sąsiada, zainteresował się koszykówką. Przez dwa lata trenował w Legii, został nawet członkiem kadry juniorów. Z tego okresu pozostała mu reprezentacyjna koszulka z orłem, którą pieczołowicie przechowywał przez całe życie.

Studenckie lata. W 1961 roku postanowił zdawać do Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej. Egzaminy do szkół artystycznych to kilkudniowy maraton, pełen stresów, ale i nieoczekiwanego humoru. To właśnie podczas tego egzaminu Marek poznał piękną Agnieszkę Fitkau, która również marzyła o karierze aktorskiej. Marek został przyjęty, Agnieszka odpadła. Ten fakt w pewnym sensie zadecydował o całym życiu Marka.
Marek spodobał mi się od pierwszego wejrzenia - wspominała kilka lat temu Agnieszka Fitkau-Perepeczko w jednym z wywiadów. - Wyróżniał się wzrostem, ja też byłam dość wysoka. Kilkudniowa sesja egzaminacyjna zbliżyła nas do siebie. Gdy znalazłam swoje nazwisko na liście odrzuconych, byłam tak załamana, że zadzwoniłam do Marka. Niemal płakałam w słuchawkę. A on tylko powiedział:

- Wiesz co, opowiesz mi o tym osobiście - i zaprosił mnie do kawiarni. I tak się zaczęła nasza wielka miłość. Przez cztery lata byliśmy nierozłączną parą, potem wzięłiśmy ślub. Przez wszystkie późniejsze lata żyliśmy czasem razem, czasem osobno, ale zawsze traktowaliśmy siebie z miłością i szacunkiem. Tylko Marek czasem narzekał, że nie potrafił dać naszemu małżeństwu takiej oprawy, na jaką, jego zdaniem, zasługiwałam.
Studencka kariera Marka Perepeczki miała pewien dramatyczny epizod, o którym mało kto wie. Po I roku został usunięty z uczelni , ponieważ nie uczęszczał na zajęcia z tańca. Drugim wyrzuconym był Stefan Friedmann (późniejszy znany aktor komediowy), ponieważ wygłupiał się na zajęciach. Aby uchronić się od poboru do wojska, po wakacjach obaj zapisali się do pomaturalnego Studium Nauczycielskiego, na wydział rysunku i prac ręcznych. Marek Perepeczko wytrzymał tam miesiąc. Potem, dzięki wstawiennictwu opiekunki roku, Ryszardy Hanin, zezwolono mu wrócić na uczelnię. Postawiono też warunek: nie ma mowy o uprawianiu sportu wyczynowego. W ten sposób polski sport stracił obiecującego koszykarza, natomiast polski film zyskał jednego z najsławniejszych aktorów.

W „ Syrence". Po powrocie na uczelnię Marka nadal rozpierała energia. Nie minęło wiele czasu, gdy na poważnie zainteresował się kulturystyką. To był początek lat `60. i właśnie zaczynały się ukazywać książki Stanisława Zakrzewskiego, pioniera tego ruchu w Polsce. W całej Warszawie były wtedy tylko trzy siłownie. Dwie na Pradze: "Herkules" na Saskiej Kępie, gdzie przez pewien czas trenował niżej podpisany oraz "Błyskawica" na Namysłowskiej przy Stalowej. W tej drugiej bywało niebezpiecznie: trenowały tam najsilniejsze "zakapiory" z Targówka. Trzecią siłownią była "Syrenka", działająca od początku lat `60 w podziemiach Hali Gwardii. Jako instruktorzy pracowali tu Henryk Jasiak i Marian Rossa. Natomiast w szeregu pilnie trenujących kulturystów można było spotkać osoby, które z czasem stały się postaciami „publicznymi” – światowej sławy malarz Wojciech Siudmak, doradca ekonomiczny prezydenta profesor Stefan Krajewski, aktor Daniel Olbrychski, generał Czesław Petelicki, dyplomata Janusz Cieślak, ekonomista Jan Tober, pisarz Janusz Głowacki, szef telewizyjnych programów informacyjnych Janusz Włodarczyk...

Minęło ponad 40 lat, a siłownia "Syrenka" nadal działa w tym samym miejscu. I trenuje w niej mistrz Polski z przełomu lat 60. i 70. Jan Włodarek, który doskonale pamięta Marka Perepeczkę z czasu ich wspólnych treningów.
- Marek ćwiczył bardzo intensywnie, zazwyczaj dwa razy w tygodniu i do dwóch godzin jednorazowo. Przychodził w różnych porach dnia, w zależności od zajęć na uczelni. "Syrenka" to nie był klub milicyjny, działaliśmy pod egidą TKKF, tak jak obecnie . Ówczesne wyposażenie naszej siłowni było typowe raczej dla sekcji podnoszenia ciężarów, która poprzednio tu działała. A więc sztangi, hantle, ławeczki, sprężyny. Żadnych maszyn, bez których obecnie nie można sobie wyobrazić porządnej siłowni. Ulubionym ćwiczeniem Marka było wyciskanie sztangi leżąc, w wąskim uchwycie. Jego rekord życiowy wynosił w tej konkurencji 140 kg. Wykonywał też typowe boje ciężarowe, jak wyciskanie 100-kg sztangi stojąc lub zarzucanie sztangi z pomostu na klatkę piersiową.

Ze swoimi warunkami fizycznymi: 190 cm wzrostu, 90 kg wagi, 122 cm obwodu w klatce piersiowej, 43 cm w bicepsie - Marek Perepeczko mógł z powodzeniem rywalizować z czołowymi polskimi kulturystami tamtych lat. Namawiano go na starty w zawodach - zawsze odmawiał. Być może obawiał się, jak by na to zareagowały władze uczelni. Zresztą interesował się również innymi dyscyplinami. W wojskowym klubie "Lotnik", który mieścił się w podziemiach pod "Delikatesami" przy dzisiejszej Al. Solidarności, uprawiał przez jakiś czas dżudo pod kierunkiem trenera kadry Przemysława Kwiatkowskiego. Z pasją zajmował się również kolarstwem, które pozostało jego ulubionym sportem aż do ostatnich lat. W połowie lat `60. sławny był wyczyn, jakiego Marek dokonał w towarzystwie Daniela Olbrychskiego: w ciągu dwóch dni pokonali na rowerach dystans 400 km: na Mazury i z powrotem. A wszyscy jeździli wtedy na typowych "kolarzówkach" z cieniutkimi oponkami, które niemiłosiernie trzęsły na wszelkich nierównościach.

- W "Syrence" - wspomina Jan Włodarek - Marek trenował regularnie przez cztery lata. Ale i później zaglądał bardzo często do tego klubu, nawet w ostatnim czasie. Jego warszawskie mieszkanie znajdowało się przecież tuż obok, w jednym z wieżowców osiedla Za Żelazną Bramą. Nawet wtedy, gdy Marka można już było oglądać na ekranie, nigdy nie wywyższał się w stosunku do znajomych z siłowni. Zachował naturalną skromność, traktował ich po prostu jak kolegów z boiska.

Mniej więcej w tym samym czasie trener Marian Rossa otrzymał po znajomości zaproszenie do USA, gdzie miał szansę zrobić karierę jako zawodowy futbolista. Oprócz potężnego umięśnienia, Rossa był również niesamowicie szybki. Na sto metrów osiągał czas 10,5 sek. Aby przygotować się do sprawdzianu kwalifikacyjnego, Rossa trenował w "Syrence" bieg ze startu zatrzymanego. Na końcu sali stali Marek Perepeczko i Jan Włodarek i łapali pędzącego sprintera Mariana Rossę w gumowe liny. Gdyby nie ta „samopomoc sąsiedzka”, ryzykant po przebiegnięciu 30 m mógł rozbić się o ścianę. Ale nawet taki trening nie mógł nic pomóc w sytuacji, gdy Rossie odmówiono paszportu na wyjazd do USA.
Z tego samego okresu Jan Włodarek pamięta inny zabawny epizod: do Warszawy przyjechała na zawody drużyna amerykańskich koszykarek. Trenowały w tej samej Hali Gwardii i korzystały z tej samej szatni co kulturyści. Natryski dla mężczyzn były oddzielone od żeńskich wysokim murkiem, ale pod sufitem była szeroka, niezabudowana luka.
- Wchodziliśmy więc jeden drugiemu na plecy - wspomina Jan Włodarek - i podglądaliśmy te dziewczyny. A one jeszcze do nas kiwały rękami, zapraszając do wspólnej kąpieli. Ale żaden się nie odważył, chociaż nikomu z nas niczego nie brakowało. Potem żałowaliśmy, ale było już za późno.

Blaski i cienie sławy. W 1965 roku, jeszcze jako student, Marek po raz pierwszy wystąpił jako aktor. Był to krótki epizod w filmie "Popioły" Andrzeja Wajdy, w którym Perepeczko wraz z dwójką innych rozbójników (Ryszardem Filipskim i Wojciechem Frykowskim) „gwałcili” piękną i nieszczęśliwą Helenę de With (Polę Raksę). Jeszcze w tym samym roku, jesienią, Perepeczko zagrał większą rolę porucznika Kolskiego w filmie "Potem nastąpi cisza". Nieco pożniej wystąpił w polskim westernie "Wilcze echa", w którym uwodził żeńską część widowni swoją wspaniale umięśnioną, nagą klatką piersiową. Niemal w tym samym czasie Perepeczko otrzymał od Jerzego Hoffmana propozycję zagrania roli młodego Nowowiejskiego w filmie "Pan Wołodyjowski". Patrząc, jak w tym filmie Marek pewnie trzyma się w siodle, jak jednym chwytem podrywa z ziemi przeciwnika, aby zarzucić go na koński kark - nikt by nie uwierzył, że to właśnie dla potrzeb tego filmu aktor-kulturysta posiadł umiejętność jazdy konnej. W 1970 roku wystąpił w serialu historycznym "Gniewko syn rybaka", w którym doskonale spisał się w roli średniowiecznego rycerza. Niemal równocześnie zagrał rolę Malutkiego w serialu "Kolumbowie". W ten sposób, w ciągu zaledwie paru lat, Marek Perepeczko stał się jednym z najpopularniejszych polskich aktorów. Nic nie zapowiadało załamania tak pięknie rozwijającej się kariery. Aż do 1973 roku, kiedy otrzymał od Jerzego Passendorfera propozycję objęcia roli tytułowej w serialu "Janosik".

- To były prawie dwa lata wyrwane z życia - opowiadał kilka lat temu Perepeczko w jednym z wywiadów.- Trzynaście miesięcy trwały same zdjęcia, a później jeszcze kilka miesięcy zajęło udźwiękowienie.
Aby wystąpić w tym serialu, Perepeczko zrezygnował z etatu w warszawskim Teatrze Komedia. Nikt nie potrafił wtedy przewidzieć, że przez następne dwadzieścia kilka lat pozostanie "wolnym strzelcem", nie mogącym związać się na stałe z żadnym zespołem. Praca nad serialem "Janosik" przebiegała w zupełnie innym rytmie niż obecne, pospieszne produkcje filmowe. Marek, w porozumieniu z reżyserem Jerzym Passendorferem i scenarzystą Tadeuszem Kwiatkowskim, stworzył postać tatrzańskiego zbójnika jako bohatera romantycznego, niemal tragicznego.

- Bo Janosik rzeczywiście był postacią tragiczną - tłumaczył później Perepeczko na licznych spotkaniach z widzami.- Młodość spędził w seminarium duchownym, był wykształcony, znakomicie opanował sztukę fechtunku białą bronią. Legenda głosi, że rozdawał biednym zrabowane dobra i chyba było w tym coś z prawdy, gdyż bez poparcia ze strony słowackiego ludu nie mógłby przez dwa lata opierać się regularnym wojskom. A zginął dokładnie tak, jak pokazano na filmie: powieszony za siódme żebro.

Nikt, kto wówczas uczestniczył w spotkaniach z Markiem Perepeczką nie domyślał się, że młody aktor sam głęboko interesuje się historią Polski. Że czyta i gromadzi wszelkie możliwe książki na ten temat.

Przygodowy serial wymagał jednak bardziej komediowej oprawy. Toteż zbójecka kompania Janosika - Bogusz Bilewski i Witold Pyrkosz, oraz Marian Kociniak w roli Burgrabi robili co mogli, aby wywołać śmiech na widowni. Zresztą cała ekipa bawiła się doskonale na planie tego filmu. Fama głosiła, że sklepy z alkoholem zaczynały świecić pustkami po wizycie filmowców, a matki - góralki zamykały w chatach swoje córki na wiadomość o przejeździe ekipy.
Pewnego razu Bogusz Bilewski z takim rozmachem śmignął ciupagą, że o mało nie wybił Markowi Perepeczce oka. Innym razem Marka niegroźnie przygniótł koń, który pośliznął się na kamieniach. Najwięcej zamieszenia wprowadził pewien statysta, autentyczny góral o potwornej sile, który sam jeden ciężko pobił kilku kaskaderów, zatrudnionych przy produkcji filmów. Przez kilka następnych dni, podczas których nakręcano scenę bitwy, kaskaderzy nie potrzebowali już żadnej charakteryzacji.

Tylko Perepeczko nie dawał się wciągać w takie przygody: on przede wszystkim ciężko pracował. Na przykład przygotowanie kilkusekundowej sceny walki na rapiery wymagało trzech godzin wcześniejszych uzgodnień i ustawień kamery. Perepeczko uchodził w takich sprawach za perfekcjonistę. Każdy ruch musiał być opracowany z dokładnością do centymetra. Niestety, nie mógł przewidzieć, że właśnie ta głęboko przemyślana rola, która przyniosła mu nieprawdopodobną popularność, stanie się główną przyczyną jego późniesjzych niepowodzeń.

Ale tak się właśnie stało. Po wejściu serialu na ekrany w 1974 roku Marek Perepeczko, przeżywający - wydawałoby się - szczyt kariery, nagle przestał otrzymywać od reżyserów jakiekolwiek znaczące propozycje. Po prostu: żaden z nich nie miał odwagi powierzyć głównej roli aktorowi, który już na zawsze będzie kojarzył się widzom z Janosikiem. W tym samym czasie w podobną " serialową pułapkę" wpadło również dwu innych polskich aktorów: Janusz Gajos z powodu "Czterech pancernych" i Stanisław Mikulski po "Stawce większej niż życie". Dopiero po wielu latach Gajosowi udało się uciec od stereotypu dzielnego Janka-czołgisty. Niestety, Perepeczce i Mikulskiemu ta sztuka niegdy w pełni się nie powiodła.

Od czasu "Janosika" Perepeczko zagrał jeszcze w kilku ważnych filmach . W pamięci widzów zapadła jego rola Jaśka w "Weselu" Wajdy, w której wspaniale połączył wrażenie wielkiej siły fizycznej z kompletnym brakiem refleksji i odpowiedzialności. W innym filmie Wajdy, "Piłat i inni", przejmująco zagrał rolę rzymskiego centuriona. Grał również w "Awansie" według Redlińskiego, ale wszystkie te role nie odpowiadały ani jego możliwościom, ani talentowi. Znajomi namawiali go, aby popróbował szukać odpowiednich dla siebie ról w Ameryce. I mieli rację; w Hollywood dopiero zaczynała sie era wspaniale umięśnionych aktorów w stylu Schwarzeneggera i Stallone, którzy pod względem umiejętności aktorskich nie dorastali Perepeczce do pięt. Marek tłumaczył wtedy, że nie zna dostatecznie dobrze języka angielskiego, aby szukać szczęścia za oceanem. I w ten sposób, miotając się pomiędzy chęcią wyjazdu do USA i graniem coraz mniejszych ról w coraz bardziej przypadkowych filmach - Perepeczko doczekał się w Warszawie ogłoszenia stanu wojennego. W ten sposób sprawa jego dalszej kariery została negatywnie rozstrzygnięta co najmniej na kilka następnych lat.

Zawsze lubił desery. Owszem, władze stanu wojennego próbowały wykorzystać popularność Perepeczki do własnych, politycznych celów. Nie przyjął żadnej z kuszących propozycji. Podobnie jak większość środowiska aktorskiego, konsekwentnie uprawiał bojkot państwowych środków przekazu. Najpierw jeździł po kraju w towarzystwie pianisty Cezarego Owerkowicza. Wspólnie stworzyli spektakl, pokazywany głownie w kościołach, podczas którego Owerkowicz grał Chopina, a Perepeczko recytował wielką poezję romantyczną. W tym samym czasie nawiązał również współracę z Barbarą Wachowicz, która opracowała dla niego widowisko w formie gawędy, nawiązującej do tradycji niepodległościowych.

Podczas gdy dla większości środowiska aktorskiego ów słynny bojkot mediów trwał nie dłużej niż kilkanaście miesięcy, dla Marka ten okres przedłużył się aż do 1985 roku. Za granicę ruszył dopiero wtedy, gdy znalazła się tam jego żona. Przez kilka miesięcy mieszkał samotnie w Warszawie. Nie mieli dzieci, gdyż Agnieszka Fitkau-Perepeczko uważała, że opieka nad nimi wymaga zbyt wielu poświęceń. W tym czasie (połowa 1985 roku) Marek poczuł się tym bardziej samotny, ponieważ akurat umarła jego matka. Walcząc z depresją, zamykał się w mieszkaniu i ...jadł. Jadł i tył. Gdy po paru miesiącach takiego życia zdecydował się w końcu polecieć w ślad za żoną do Australii, ważył już ponad 130 kg. W ciągu dwu i pół miesiąca intensywnego odchudzania "zbił" 25 kg. Biegał na plaży po kilkanaście kilometrów dziennie, ćwiczył w siłowni, jeździł na rowerze, jadł same warzywa. A przede wszystkim był szczęśliwy, bo znowu razem z żoną.

Niestety, dla Perepeczki - aktora te cztery lata pobytu na antypodach były w rzeczywistości czasem zmarnowanym. Owszem, na zamówienie australijskiej Polonii opracował widowisko patriotyczne z okazji rocznicy pontyfikatu Jana Pawła II. Owszem, wraz z grupą aktorów - amatorów i korzystając z dotacji pewnego bogatego rzeźnika wystawił sztukę Witkacego "Szewcy", którą pokazywano kilkanaście razy w różnych miastach. Owszem, wystawił jeszcze spektakl "Boże Narodzenie po góralsku", który niezmiennie wywoływał łzy na widowni. Ale dla aktora tej miary co Marek Perepeczko była to jednak praca grubo poniżej możliwości. Tym bardziej, że nie przynosiła niemal żadnego dochodu. Natomiast Agnieszka w tym samym czasie rozkręcała z powodzeniem swój fotograficzny biznes, praktycznie biorąc Marka na swoje utrzymanie.

Po czterech latach takiego życia aktor wrócił do kraju, mając w kieszeni 300 (trzysta!) zaoszczędzonych dolarów. Ale w Warszawie wcale nie poszło mu lepiej. Aż do połowy lat `90, żył z groszowych tantiem, wypłacanych przez ZAiKS z okazji każdej następnej projekcji "Janosika". Do dziś zresztą ten "kultowy" serial wyświetlany jest średnio dwa razy w roku przez różnych nadawców. W 1997 roku, dzięki poparciu kilku znajomych aktorów, Perepeczko otrzymał pierwszy od ćwierćwiecza stały angaż: posadę dyrektora Teatru w Częstochowie. Przepracował tam sześć lat, wprowadzając na częstochowską scenę m. in. sztuki Ionesco, Becketta, Czechowa. Nie stronił również od lżejszego repertuaru. Popularna farsa "Mayday" była grana ponad 200 razy przy pełnej widowni.

W 2003 roku dyrektor Perepeczko został jednak zwolniony z tego stanowiska przez prezydenta Częstochowy, Tadeusza Wronę. Zarzut był krzywdzący i niesprawiedliwy: prowadzenie niewłaściwej polityki repertuarowej, nastawionej na uzyskanie jak najwyższej frekwencji. Marek przejął się głęboko tym zwolnieniem ,czemu dał wyraz w kilku wywiadach prasowych. Zresztą wszyscy wiedzieli, że zawsze przejmował się takimi sprawami. Bowiem pod pozorami "silnego mężczyzny" w rzeczywistości był wrażliwym, refleksyjnym człowiekiem. A także zapalonym melomanem, który najlepiej czuł się wśród swoich książek i nagrań płytowych.

Ostatnie lata w życiu Marka Perepeczki zaznaczyły się przynajmniej powrotem do równowagi finansowej dzięki reżyserowi Maciejowi Ślesickiemu, który najpierw powierzył mu główną rolę warszawskiego mafioso w filmie "Sara", a później obsadził w roli Władysława Słoika, komendanta „13 posterunku". To właśnie w tym okresie Marek udzielił Helenie Kowalik z "Przeglądu" pamiętnego wywiadu, w którym stwierdził, że "nie może się obronić przed pokusą dobrze skonstruowanego deseru". Przyznał też jednak, że niechętnie ogląda się w lustrze. Znajomi oceniają, że w tym okresie znowu ważył już ponad 130 kg.

Kilka miesięcy temu odbyłem z Markiem Perepeczką długą rozmowę telefoniczną. Namawiałem go do udzielenia wywiadu dla "Kulturystyki i Fitness" , którą regularnie otrzymywał i czytał. Przypomniałem mu m. in. nasz wspólny pobyt na obozie wojskowym, który, w odróżnieniu do niżej podpisanego, wspominał z dużym sentymentem. Pragnął też powiadomić czytelników "KiF", że kupił sobie hantle, ławeczkę, sprężyny i być może niebawem zacznie regularnie ćwiczyć. Ale na wywiad nie dał się jednak namówić.

- Może w końcu tego roku - powiedział - gdy będę już w lepszej formie psychicznej.
Chyba już wiedział, że z jego sercem jest niedobrze.
W jednym z ostatnich wywiadów prasowych Marek powiedział, że chciałby, aby jego przyjaciele, wspominając go, po prostu się do niego uśmiechnęli. No więc uśmiechamy się, ale jest to uśmiech przez łzy.

Autor: Maciej Piotrowski Warszawa 2005 r.

PS. Pogrzeb Marka Perepeczki odbył się w dniu 28 listopada 2005 roku na Cmentarzu powązkowskim. Urna z prochami sostała złożona w grobie rodzinnym.
Rej. 839/Sylwetki - 90 /2015.09.29/JWIP.PL
Aktualizacja 2016.01.01, godz.17.00


Nie należy rozpoczynać treningu siłowego pod wpływem środków dopingujących i odurzających. Przed wykonywaniem opisanych tutaj metod treningowych i ćwiczeń należy się skonsultować z lekarzem. Autorzy i właściciel strony JWIP.PL nie ponoszą jakiejkolwiek odpowiedzialności za skutki działań wynikających bezpośrednio lub pośrednio z wykorzystania informacji zawartych na tej stronie.
Ostatnie Artykuły
Skutki koronawiru...
Święta Wielkiej ...
Zmarł nasz Przyja...
Wspomnienie... Pa...
Rak jądra choroba...
Flesz
Na warszawskich zawodach, 2012 r.
Na warszawskich zawodach, 2012 r.
SPOTKANIA
Na forum
Tylko aktywnych zapraszamy na forum
oraz
do Pionierów



















































Jeżeli na tej stronie widzisz błąd, napisz do nas.

Jan Włodarek | Historia | Sylwetki | Wywiady | Porady | Trening | Dietetyka | Medycyna | Wspomaganie | Sterydy | Ośrodki | RÓŻNE